Jakiś czas temu robiłam zdjęcia masełek dla Blisko Natury. Była piękna, słoneczna jesień. Kolory wręcz onieśmielały. Była wieś, i las, i dziecko spało. I wtedy już sobie pomyślałam, że to będzie idealny materiał, na zaprezentowanie Wam całego tego bogactwa maseł.
Używacie maseł? Które to Wasze ulubione? W ciemno strzelam, że shea. Najbardziej popularne i cenione. Poza nim zapewne kakaowe. Coś więcej? Bo wybór jest szeroki i stale się poszerza!
Poniżej 15 masełek znanych i nieznanych. A na pewno wartych poznania!
Od lewej, zawsze!
Co za wspaniałość – kojąca moc aloesu zaklęta w maśle! Niech Was tylko nazwa – masło aloesowe – nie zmyli, bo to wcale nie jest tak, że ten aloes tak mocno zbito w masło. Cytuję: powstaje w wyniku ekstrakcji aloesu przy użyciu frakcji tłuszczowej oleju kokosowego. Mamy tu więc jeszcze całkiem sporo oleju, który znam i lubię i używam od dawna. Masło nie ma zapachu, jest bielutkie. Rozsmarowuje się bez problemów, bardzo szybko wchłania i jakże cudownie koi!
Odkąd je pierwszy raz powąchałam, przepadłam! Uwielbiam masło kawowe! Jest genialnym kosmetykiem samo w sobie. Pachnie niczym świeżo zmielone ziarna, ma kolor cappuccino, doskonale rozpieszcza skórę i zmysły! To także mieszanka z olejem roślinnym, ale warta wszystkich pieniędzy! Po co sięgać po sztuczne aromaty, jak sama kawa tak wspaniale dodaje energii?
Masło cupuassu – jedno z mniej znanych, a jednocześnie ciekawszych maseł. Spokrewnione jest z masłem kakaowym, a swoją sławę zyskało dzięki wyjątkowo dużej zdolności absorpcji wody. Staje się idealne do intensywnego nawilżenia i odżywienia skóry odwodnionej i dojrzałej. Jest dosyć twarde, ale szybko się roztapia, a zapachem przypomina mi nieco korzenną alkoholową nalewkę.
Kolejne egzotyczne – masło murumuru. Przywędrowało do nas z Amazonii, a słynie ze swoich właściwości antybakteryjnych i przeciwzapalnych. Staje się więc leczniczym, regenerującym balsamem, który zapobiega i koi jednocześnie. Jest dosyć twarde, ale ekspresowo się rozsmarowuje i wchłania.
Dwa oblicza masła kakaowego – łupane, w kawałeczkach i w formie pastylek. Pytacie czasami, które wybrać. Cóż, to pierwsze jest bardziej naturalne, ale pastylki są stanowczo praktyczniejsze w przechowywaniu i tworzeniu kosmetyków. Masło kakaowe jest bardzo twarde, ale właśnie tą jego specyfikę często wykorzystuję w moich recepturach. Mocno odżywia, świetnie natłuszcza. Co fajne – ma lekki czekoladowy zapach.
Jak sami widzicie, masło illipe jest twarde i łatwo się kruszy. Jest dosyć trudne do stosowania jako ostateczny produkt, ale ponoć uważane jest za najbardziej odżywcze z maseł. Przywędrowało do nas ze słonecznego Borneo i coraz częściej można o nim przeczytać czy usłyszeć.
Próbowaliście kiedyś orzechów makadamia? Cudowne są! Uwielbiam je! Masełko, które się robi z oleju makadamia jest miękkie, kremowe, gęste. Idealne do codziennego stosowania. No… może dodałabym jedynie jakiś zapach. Poleca się go do skóry wrażliwej. Jak sam olej!
Masło migdałowe nieco przypomina to z orzechów makadamia. Ma podobną gęstość, również nie pachnie, nie ma koloru. Podobnie też oddziałuje na skórę, przyjemnie ją wygładzając i nawilżając. Jest to kolejna mieszanka z olejem roślinnym, którą bez problemu od razu zaadoptujecie do celów pielęgnacyjnych.
Masło kokum – najtwardsze ze wszystkich! Niczym sztabka złota. Warto jednak się nie zniechęcać. To dobroć, która dotarła do nas z Indii. Pod wpływem ciepła zmiękcza się i wspaniale pielęgnuje skórę. Idealne do połączenia z olejami, bogate w nienasycone kwasy tłuszczowe i witaminę E.
Zielone! naprawdę! Delikatnie, ale ewidentnie zielone! Masełko oliwne słynie z tego, że genialnie regeneruje bardzo szorstką skórę i podrażnienia. I to ekspresowo! Powstało ze śródziemnomorskiej oliwy i oleju roślinnego, jest mięciutkie, gotowe do użytku. Zawiera w sobie wszystko to, co najlepszego daje nam sama oliwa.
Klasyk! Masło shea. Tutaj nierafinowane. Chyba nawet nie muszę pisać o tym cudzie rodem z Afryki, które chyba najdłużej towarzyszy nam w naszej naturalnej wędrówce. Bezpieczne, skuteczne, delikatne, ale mocno odżywcze i zmiękczające.
Kolejny typowy rozpieszczacz – masełko waniliowe! Zapach ma bardzo subtelny, ale z wyczuwalnym aromatem wanilii. Olej z wanilii zbito tu z olejem słonecznikowym, do konsystencji masła idealnego. Po raz kolejny – niechaj sztuczne zapachy schowają się w kąt, skoro takie cuda mamy z natury. Szczególnie polecam jako balsam do ust.
O maśle mango pierwszy raz usłyszałam w kontekście zapobiegania rozstępom. Jest twarde, ale szybko mięknie. Jest tłuste i gęste. Doskonałe do zmiękczania bardzo suchej skóry lub np. skórek przy paznokciach. Bogaty skład zapewnia głębokie odżywienie, a delikatna tłusta warstwa na skórze ochroni ją przed zimą.
Na koniec największe dziwo – masło kombo! Wygląd niespecjalnie zachęca do używania, zapach tym tym bardziej. Warto jednak wiedzieć, że to cudo rodem z Ghany „ma silne działanie przeciwzapalne, przeciwalergiczne, przeciwgrzybiczne i antyseptyczne. Przynosi ulgę w bólach mięśni i stawów, powodowanych zarówno przez choroby układu ruchu jak i kontuzje sportowe i ból napiętych i zmęczonych mięśni. Przynosi ulgę skórze suchej, spękanej i łuszczącej się.” Jeszcze nie mam pomysłu na jego wykorzystanie… Chyba tylko bezpośrednio na mężu 🙂