Przyznam się Wam skrycie, że uwielbiam chodzić na ciuchy! Już kiedyś nawet o tym wspominałam. Za żadne w sumie pieniądze można zaopatrzyć swoją szafę w coś naprawdę ciekawego, nieraz unikatowego, z dobrą metką, świetnej jakości. No…świetna sprawa!
Poza oczywistą zaletą, jaką jest możliwość znalezienia czegoś ładnego, dodać tu jeszcze trzeba instynkt łowczy jaki się przy tym włącza. Jest to ponoć ten sam mechanizm, który odczuwamy choćby zbierając grzyby. Poszukujemy, polujemy, wybieramy, a jak już coś dorwiemy to oblewa nas przyjemne poczucie satysfakcji i dumy. Tak… dokładnie takie poczucie mam, kiedy wychodzę z moich osiedlowych ciuchów z czymś „nowym”. Znacie to uczucie?
Tak naprawdę dopiero niedawno przekonałam się do takiej „grzebaniny”. Dosyć długo siedziała we mnie niechęć do przeszukiwania stosów używanych ubrań, nie znosiłam tego charakterystycznego zapachu, nigdy też wcześniej nie umiałam sobie nic fajnego znaleźć. Przekonały mnie dopiero miejsca, w których większość rzeczy wywieszona jest na wieszakach, tzw. wycena – z metką z już ustaloną ceną. Przypomina to zwykły outlet, ale wybór jest dużo ciekawszy. W mojej dzielnicy większość towaru pochodzi z Wielkiej Brytanii, mamy więc całą masę ubrań z metką Atmophere, Dorothy Perkins, Top Shop, Monsoon, H&M, Marks & Spencer, Zara, itp. Często są tu rzeczy nowe, ometkowane. Poza ubraniami mamy sporo angielskiej porcelany i ceramiki, dzięki czemu tworzę sobie swoja własną porcelanową kolekcję. Są zabawki, drobiazgi, lampy, stolnice, firanki, tapety i czego tam jeszcze nie ma! Instynkt szperacza i poszukiwacza staroci można w pełni zaspokoić!
Staram się trzymać kilku zasad w moich ciuchowych poszukiwaniach. Nic wielkiego, ale zapewne większość z Was zgodzi się ze mną, że…
- na ciuchy nie chodzimy zbyt często, bo i tak nie ma sensu. Nowe dostawy są raz na tydzień czy dwa i to wtedy najlepiej znaleźć chwilę na zakupy;
- dzieci i psy pozostawiamy w domu! Bo o ile pies jeszcze nawet może poczekać, to jęczące, znudzone dziecko raczej nie ułatwia nam sprawy. Szkoda męczyć i je i siebie 🙂
- wybieramy tylko te rzeczy, które wyglądają jak nowe, nie są sprane, podziurawione, podniszczone;
- wszystko mierzymy! Nawet jeśli coś jest tanie i wygląda na to, że się chyba zmieścimy, to w domu może okazać się, że jest zgoła inaczej. Szkoda nawet tych 10 zł!
- Nie patrzymy bezkrytycznie na metkę z rozmiarem. Rozmiarówki na świecie bywają doprawdy różnorakie. Zamiast z góry odrzucić coś, co opisane jest dziwnym rozmiarem, mierzymy!
- nie kupujemy „na siłę”, tylko dlatego, że jest „nawet nawet”, pomimo, ze gdzieś tam odstaje czy się marszczy. Nie ma co – po co nam ciuchy, w których nie czujemy się dobrze na 100%? Poczekajmy jeszcze tydzień czy dwa, z pewnością w końcu znajdzie się coś ekstra!
Zgadzacie się ze mną? A może macie swoje własne zasady, których się na takich polowaniach trzymacie? A może nie lubicie chodzić na ciuchy?
Ach, na zdjęciach kilka z moich najulubeńszych ostatnich zdobyczy!