Dosyć często dopada mnie myśl, że to rodzaj przekleństwa. Jestem pewna, ze wiele z Was wie o co mi chodzi – o ogromną potrzebę robienia w życiu czegoś fajnego. Macie tak? Na pewno mają tak wszystkie z Was, która prowadzą swoje firmy, młode mamy, które rozpoczęły działalność, blogerki, dziewczyny, które łączą pasję z pracą zawodową. Wierzę też, że istnieje bardzo liczna grupa, która taka potrzebę ma, ale gdzieś tam ją w sobie tłumi i racjonalniej podchodzi do codzienności. Bo chyba każdy, choć trochę, chciałby coś ciekawego w życiu robić. Nie każdy jednak tak całkowicie nie nadaje się do normalnej pracy jak ja.
Sama tego do końca nie rozumiem. Zupełnie nie są w stanie zrozumieć tego moi rodzice. Mąż na szczęście w pewnym stopniu (choć też nie do końca) zaakceptował. Przez długi czas myślałam, że coś jednak nie jest ze mną w porządku, dopóki kiedyś, na jednym ze szkoleń, w którym uczestniczyły dziewczyny prowadzące własne biznesy, usłyszałam od trenerki, że… no… niektórzy po prostu do zwyczajnej pracy się nie nadają.
A żeby nie było – zwyczajne prace miałam, mają je moi przyjaciele i znajomi, ma je moja rodzina. Pracują od godziny, do godziny, mają swój zakres obowiązków i doskonale się w tym znajdują. I chwała im za to. I zazdroszczę im nieraz tego. Ja w swym życiu zawodowym natomiast miotam się od początku, poszukując czegoś w czym poczuję się dobrze. Pracowałam w administracji w korporacji – nie wytrzymałam długo… po pół roku odeszłam… Potem w małej kreatywnej firmie, która i owszem, bardzo dużo mi dała, ogromnie dużo się nauczyłam, ale po roku uciekałam gdzie pieprz rośnie przed szefostwem… Następnie w dużym hotelu z warszawskimi właścicielami, którzy wywierali ogromną presję i do którego jadąc – płakałam. Dosłownie… Miałam też prace studenckie, wakacyjne i dorywcze. To akurat było fajne, bo krótko i na luzie. Ale to już zupełnie inna historia…
W każdym razie – albo nie trafiłam w życiu dobrze albo jednak mam w sobie za dużą potrzebę do robienia czegoś innego, własnego, kreatywnego, ciekawego… Bez stałych godzin. Bez wychodzenia do pracy po ciemku i wracania z niej po ciemku. Chcę wyjść po dziecko lub na chwilę na spacer – na słońce, za dnia. Chcę na spokojnie zjeść lunch lub wyłączyć się na pół godziny i naładować baterie.
Jest to jednak przekleństwo. Niestety. Gdybym pracowała normalnie, wszystko byłoby pewniejsze, mielibyśmy w życiu stałość, zabezpieczenie. Może robiłabym już coś ciekawszego, odpowiedzialnego. Cóż… może… No ale ja muszę sobie co chwilę coś wymyślać… A jak już wymyślę, to nie może to być coś normalnego, tylko koniecznie musi to być – fajne. Co oczywiście jest znacznie trudniejsze, wymaga ogromnej ilości pracy i nie gwarantuje, w żadnej mierze nie gwarantuje ani sukcesu i ani stabilności.
Ale nie mogę inaczej… I liczę się z tym, że przyjdzie mi kiedyś wrócić do stałej pracy. Trzeba się z tym liczyć. Ale nie można tracić z oczu wyznaczonych celów. Prawda?
Macie tak?
A zmieniając temat – zrobiłam ostatnio małą prezentację Lili in the Garden na Issuu – zapraszam Was do oglądnięcia – TUTAJ!