Posts Tagged‘Róża’

Róża, książeczki i leśne olejki

Dziecię było ostatnio takie jakieś niewyraźne. Oczy przeszklone, rumieńce na policzkach, zamiast mówić – skrzypiała. Cóż było zrobić? Do przedszkola jej nie puściliśmy, sanki odpadają… Postanowiliśmy bąbla przetrzymać nieco w domu, żeby jej te dziwne oznaki zbliżającej się choroby przeszły. Jest nieco lepiej, ale klei się do mamusi  i przytula co chwilę. I chociaż, nie powiem, jest to całkiem miłe, to wolę ją biegającą i wariującą. Jak zawsze!
Tymczasem z okazji przymusowego domowego aresztu, Róża postanowiła polecić Wam dzisiaj, wraz ze mną, swoje ulubione ostatnimi czasy książeczki. Oraz wspomnieć słówko o oparach lasu, które od rana unoszą nam się w domu. To może od nich zaczniemy!
Uwielbiam leśne olejki. Pachną tak intensywne jak las. Wilgotny, o poranku. Świeżo, mocno i bardzo… energetycznie. Poza tym, nie wiem czy wiecie, olejki z sosny, jodły czy świerku działają zbawiennie na infekcje górnych dróg oddechowych. Inhalują je, udrożniają, pozwalają lepiej oddychać. Wybijają całe to zimowe świństwo unoszące się w powietrzu i przynoszące nam choroby. Rozjaśniają też umysł i na chwilę przenoszą w środek puszczy… Naprawdę! Siedzimy więc sobie z Różyczką od rana w naszym małym domowym lesie. W kominku zapaliłam świeczkę, nalałam wody, a do niej około 20 kropelek leśnych olejków. Inhalujemy się i cieszymy zapachem. Bardzo polecam w okresach przeziębień!

A pośród tej leśnej aury czytamy książeczki. Te, które całkiem niedawno wpadły nam w łapki, ale już skradły serce. Jakie lubimy? Te o pięknych ilustracjach. Bardzo plastycznych, niebyt artystycznych. Takich, na których jasno można wyczytać przesłanie. Kolorowych i pozytywnych. Róża potrzebuje, żeby dużo się na nich działo. Mamy więc sporo książek do szukania. Do zatapiania się w inny świat. Dla mnie ważna jest historia. Ciepła, z przesłaniem. I zabawna! Z poczuciem humoru i uśmiechem, który przesyła nam autor. 

Co więc polecamy?

Zaczynamy od najnowszej pozycji, która zauroczyła nas od samej okładki! Pomimo tego, że pająków nie cierpię, Jak pokonać pająki Catherine Leblanc i Rolanda Garrigue, wyd.Wilga, polubiłyśmy bardzo! Zabawny poradnik o sposobie radzenia sobie z tymi małymi potworami. Z pozytywnym przesłaniem! Pełen uroczych, o dziwo, pająków!
Pod choinkę Aniołek przyniósł Różyczce następną naszą robaczkową pozycję – Co robią mrówki, Katarzyny Bajerowicz i Marcina Brykczyńskiego, Wyd. Nasza Księgarnia, przenosi nas w świat wszystkich chyba możliwych łąkowych robali. Mrówki uczą się w mrówczej szkole, bawią, śpiewają, pracują, a nawet… korzystają z mrówczej toalety! Naszą ulubioną postacią jest pewien świerszczyk, któremu razu pewnego zepsuły się skrzypce…

Mieszkańców ulicy Czereśniowej znamy już od dawna. Mamy już wiosnę i lato. Tym razem polecamy bardzo Noc na ulicy Czereśniowej, Rotraut Susanne Berner, Wyd. Dwie Siostry. Zaczynamy zawsze od gołego pana pod prysznicem 🙂 A potem podglądamy nocne życie mieszkańców małego miasteczka. I nagle nie ma nas w domu. Ani w Polsce. Jesteśmy na Czereśniowej! W lecie! Z drzewem czereśniowym górującym nad ulicą.

Korzystając z wyprzedaży nakupowałyśmy niedawno w Empiku książeczek o Tupciu Chrupciu i króliczku Flipku, wyd. Wilga. Cudne są!  Tupciu Chrupcio pomaga w oswojeniu się z różnymi „dużymi” problemami, jak pójście do przedszkola, lekarza, dbaniem o zęby czy umiejętnością dzielenia się. A króliczek Flipek? Zgubił się biedak raz rodzicom i próbuje ich odnaleźć. Wygląda przy tym tak żałośnie, że Róża go zawsze chce przytulić! Zdradzę, że w końcu ich odnajduje. Doprawdy, miły to moment 🙂

Moje dzieciństwo! Choć nie wszystkie dokładnie pamiętałam. Wierszyki 2-latka, Kasi Nowowiejskiej, Wyd. Muza, to pozycja obowiązkowa! Wierszyki są proste, łatwe do zapamiętania dla dziecka, opatrzone w śliczne ilustracje. Wszystkie się kiedyś znało. Dawno, dawno temu… 
Tylko czemu ta sroczka co kaszkę warzyła, urwała łeb temu swojemu piątemu dziecku????

Na koniec książka, do której musimy jeszcze trochę dorosnąć, ale jestem pod jej całkowitym zauroczeniem! Królewna Śnieżka, Tomasza Śpiewaka z ilustracjami Zdenko Basic i Manuel Sumberac, wyd. Wilga. Jestem pewna, że Róża się kiedyś w niej zakocha! Na razie tylko otwiera okienka, rusza postaciami, zagląda do księgi czarów. Bo takie cuda ma w sobie. Za czas jakiś zacznie odkrywać historię. I doceni niesamowite grafiki, wprost magiczne, tajemnicze, przepiękne! Wszystko może jest nieco psychodeliczne, ale dzieci lubią takie klimaty. I ja też!

To się naczytałyśmy! Posprzątałyśmy razem, pooglądały bajeczki, zrobiły razem pizzę i cynamonową drożdżówę, Róża wymęczyła też tatusia i Misię, próbując się z nimi bawić w konika… i poszła spać! Do jutra!

Masło kakaowe, pigwowiec i zeszłoroczne oczekiwanie

Rok temu jesień była zupełnie inna. Pełna napięcia, obaw i wyczekiwania.  Już od początku września żyło się jak na szpilkach, zerkając co rusz przez okno w kuchni, na ulicę, na podjazd nasz dzielnicowy, czy aby Stacho nie robi niespodzianki i nie wróci z tego Afganistanu wcześniej. Najgorsza była myśl, że tyle już za nami, a coś może wydarzyć się w te ostatnie dni. Ot, taka ironia losu. Pech po prostu. Bazę ostrzeliwali regularnie. A jak akurat ostrzelają startujący z Ghazni śmigłowiec? A jeśli zaatakują właśnie teraz, jeśli zbiorą się na odwagę i ruszą na bazę wszystkich baz w Bagram? A jeśli zestrzelą samolot do Kirgistanu. Albo co gorsza sam rozpadnie się gdzieś nad bezkresnymi górami. Nawet amerykańskim samolotom się to zdarza.. Bałam się.
Bałam się jaki będzie, czy się zmieni. Nie bałam się tak całe pół roku. Może też dlatego, że ukrywał przede mną fakt, że jeździ regularnie na patrole. Byłam pewna, że siedzi sobie grzecznie w dowództwie i rozmawia z Amerykanami przez radiostację. Zdradził się dopiero, kiedy zakończyli działania. Kiedy kolejna zmiana przyjechała i przejęła ich obowiązki. Jakoś pod koniec września. Dobrze? Do teraz nie wiem. Czy wolałabym wiedzieć, że jego wóz wyleciał na minie i leży w szpitalu z niegroźnymi ranami? Wolałabym.
Wczesną jesienią zaczęło się wielkie obmyślanie pierwszego po powrocie obiadu. Opcji było chyba kilkadziesiąt. Zmieniały się za każdym razem, kiedy odwiedzałam market. Kurki zamroziłam jak tylko je zobaczyłam i kupiłam. Na wszelki wypadek, bo potem może nie być. A co na śniadanie? A może coś jeszcze specjalnego, powitalnego. Zaczęło się przygotowywanie małej niespodzianki – różnych oryginalnych piw z lokalnych browarów. A od Róży wielka czekolada. Bo czekoladę lubi bardzo. 
Róża nie wiedziała co się kroi. Choć pewnie dziwiło ją to mamusiowe podekscytowanie. Mała była jeszcze,  nawet półtora roku nie miała. Mówiłam jej o tatusiu, którego już nie pamiętała. Pokazywałam filmiki, dwa razy nawet na skypie udało się połączenie złapać. Cóż to dla dziecka? Uśmiechała się do mnie jedynie. Pamiętam jak w soboty siadywałyśmy sobie wieczorkiem razem, ona z butlą mleka, ja przytulając jeszcze Misię i oglądałyśmy Mam Talent. Róża to uwielbiała, tańczyła i śpiewała, a potem biła brawo ze wszystkimi. Takie babskie posiadówy…
Zrobił w końcu niespodziankę. Ale nie mnie, wszystkim innym. Bo z tego napięcia, kazałam mu się dokładnie powiadomić. Powiedzieliśmy więc bliskim, że będzie nieco później. 
Przylecieli jakoś rano. Kilka godzin miał trwać rozładunek. Nie było sensu, żebym czekała nie wiadomo jak długo z małym dzieckiem pod bramą. Zresztą, po co te płacze, tak przy wszystkich? Czekałam więc w oknie. Na kuchence buzowało na czterech palnikach. Od rana. Kurki też. Różę wystroiłam w sukienkę, posprzątałam dom, umalowałam się, ubrałam trochę ładniej, ale na luzie. I stałam w tym oknie. Zadzwonił, że jeszcze trochę to potrwa, więc stałam dalej.
I w końcu zauważyłam w oddali zbliżającą się taksówkę. Atak gorąca i skręt w brzuchu. Chyba w sekundzie chwyciłam dziecko, okryłam je czymś, co akurat było pod ręką, ubrałam jakieś pierwsze lepsze buty, wypuściłam przodem psa i wyleciałam z domu. Dwa piętra w dół, po schodach, z przestraszonym tym całym wariactwem bąblem. Wyciągał akurat plecak z bagażnika. Taki inny, wychudzony, opalony, w jasnym mundurze. Dobiegłam i przytuliłam. I tak staliśmy długo. Róża zaczęła płakać. Taksówkarz stał i wgapiał się w ten obrazek rodem z amerykańskiego filmu.
Wrócił. Już prawie rok temu.

Ta jesień jest inna. Chłodniejsza. Zwyczajniejsza.

Masło kakaowe. Próbowaliście? Dotychczas miałam je jedynie w formie małych pastylek. Tym razem zakochałam się w takich naturalnych kosteczkach. Cudowne. Pachnie czekoladą. Twarde jest bardzo, jak to masło kakaowe, ale to nic. Urywam kawałek, rozgrzewam w dłoniach i powoli masuję ciało. Trochę nakładam na usta i zaraz je oblizuję. Wchłania się od razu, nawilża i odżywia. Kawałeczek wrzucony do kąpieli ułatwi zadanie. Masło się powoli roztopi i pozostawi na skórze delikatny film. Polecam!

Ach i jeszcze ważna sprawa – to na zdjęciach to nie jest pigwa, Nie, nie. Siostra moja kazała przekazać, że jest to owoc pigwowca, a to nie to samo!


PS Moje masełko pochodzi z Blisko Natury

Deszczowe Love czyli wyniki + olejek na małe przeziębienia

Tak pochmurno i przygnębiająco za oknem, że wzięłam się za farbki, żeby ten deszcz nieco odczarować! Nastawiamy się więc na deszczczczowe LOVE i sprawdzamy, kto wygrał dwa ostatnie lili konkursy!!!

Zaczynamy od wrześniowego! Z kremikiem Neobio i Skin Blossom do wygrania! Nawet nie wiecie jak trudny był wybór, bo niektóre wyrażenia były po prostu genialne! Jaki jest Wasz wrzesień? To aromatyczne wieczorne wino, schyłek lata, początek rozjesiennienia, duuużo wrzosów, liści i grzybów, mgliste poranki, skakanie po kałużach, Mazury z nim, babie lato, kasztany, jarzębinowe korale, książka, świece i herbata. Jest nostalgiczny, oniryczno-rudolistny i eteryczny. Te ostatnie to moje ulubione słowa!
Wybrałam jednak odpowiedź, która łączy w sobie wszystko i sprawia, że w głowie pojawia się nagły ciepły pachnący obraz września w kolorach żółto-fioletowych! Szszszszsz…

Katarzyna Muller
szelest, wrzos, szarlotka

Gratuluję i poproszę o dane do wysyłki na lilinatura@lilinatura.pl!

Drugi konkurs zabierał nas na chwilę do Afryki. W kosmetyczną podróż! Pamiętacie? Jak nie, to wpadajcie się ocieplić TUTAJ!

Baobabowe zestawy mini kosmetyków do stóp Martina Gebhardt wylosowały:
for love and wild heart
Barb Sab
Magdalena Fabritius
Anna Czarnecka
Gabriela Krzemińska

Również poproszę o dane do wysyłki na lilinatura@lilinatura.pl!

Deszczowy post, deszczowe love, więc i deszczowy przepis!
Dziecię moje od początku września chodzi do naszego osiedlowego domu kultury do Akademii Malucha. Cztery godzinki dziennie – Róża się bawi, ja mam czas na pracę. Podoba jej się bardzo. Kiedy przychodzi godzina powrotu do domu, wszystkie dzieci lecą do swoim mam czy babć, a Róża mówi mi „papa” i leci dalej do zabawek. Wszyscy zatem dobrze na tym wychodzilibyśmy, gdyby nie fakt, że moje niechorujące zbytnio do tej pory dziecko, chodzi teraz zasmarkane i zakaszlane. Jak sobie z tym radzimy?
Staramy się wzmacniać jej odporność. Od podstaw – wietrzymy dom, często chodzimy na spacery, do „przedszkola” i w domku Mała dostaje do picia wodę z miodem i cytryną, często kupujemy i zajadamy się malinkami. Stacho zrobił swój specjalny cebulowy syropek na miodzie, który po troszeczku codziennie pijemy. Nie obyło się też niestety bez „zwykłego” syropku wykrztuśnego czy ibumka na noc.
W użycie codzienne weszły olejki eteryczne – lawendowy i eukaliptusowy. Najbardziej oczywiście ten pierwszy. Kropelka lawendy na zasmarkany nosek czy gardełko to już standard. Tak samo na wieczór na piżamkę, dla ukojenia. Na nosie jednego z ulubionych do spania misiów lądują dwie kropelki eukaliptusa. Dzięki temu unosi się on delikatnie w łóżeczku. 
Aby udrożnić górne drogi oddechowe stosujemy też bardzo prosty olejek – cztery łyżki oleju bazowego (np. ze słodkich migdałów, słonecznikowego czy z pestek winogron) mieszamy z 6 kropelkami olejku eukaliptusowego i 6 kropelkami olejku lawendowego. Taką mieszaniną masuję na wieczór plecki, klatkę piersiową i gardełko dziecka. Olejki pomagają jej wtedy oddychać, ułatwiają zasypianie i wybijają okropne bakterie.

I na szczęście do naszego „przedszkola” cały czas chodzimy!

Małpa moja 🙂

Sierpień + w obiektywie Róży

Taka mała… Dwa latka raptem, ale dorosła już wystarczająco aby naszą Sony Alfa unieść i trzymać. Co więcej patrzy i widzi. A na dodatek jeszcze wie gdzie nacisnąć. I albo ma niesamowity wrodzony talent, albo nasz aparat, jak to mówi moja siostra, na automatycznym ustawieniu nadaje się i dla idiotów. Ja tam swoje jednak wiem. Róży wróżę karierę wspaniałą. Lub chociaż satysfakcjonujące hobby. Z resztą – sami zobaczcie – oto kilka pierwszych zdjęć, jakie Mała zrobiła w swym króciutkim życiu. Tak widzi mamę, ciocię i psa 🙂

Poza tym… miłością ogromną darzę dwa miesiące w roku – sierpień i wrzesień. Najcudowniejsze, najpiękniejsze, z niesamowitymi kolorami, owocami, ciepłymi dniami, rześkimi nocami, ze spadającymi gwiazdami i magicznymi lasami. 

Trochę mojego sierpnia mam dla Was!

O szczęściu, jagodziankach i lodach morelowych

Moja Róża jest szczęśliwa, a ja to jej szczęście często podglądam. I zachwycam się nim. I zazdroszczę jednocześnie. Drobne rzeczy, lody, piaskownica, gołębie, sprawiają, że cała promienieje. Ale nie tak zwyczajnie, nie tak jak my. Ona promienieje całą sobą, zachwyca się i chłonie wszystko, co napotyka na swojej drodze. I zoo i łąkę, i osiedlowy plac zabaw, i las, i supermarket… Po czym w jednej chwili potrafi przejść ze stanu pełnego szczęścia do całkowitej beznadziei, aby po kolejnej krótkiej chwili znowu cieszyć się w najlepsze. I niby to kobiece i normalne, ale jest w tym coś… hmm… organicznego… naturalnego… prawdziwego. I pięknego. Też chciałabym tak intensywnie przeżywać każdy moment, być stale w ruchu, w zachwycie, w poznaniu (nie, nie – nie w Poznaniu!).
Róża śmieje się do rozpuku. Śmieszą ją doprawdy głupoty, ale jak się śmieje to cała, calutka. Każdą częścią swojego ciała. Głęboko, radośnie i z pasją. Nie pamiętam, kiedy ja się aż tak śmiałam… Choć nie, przepraszam, faktycznie – było tak, kiedy przyszły pierwsze upały i postanowiłam ulżyć nieco naszej kudłatej Misi. Chwyciłam więc za nożyczki i bardzo nieudolnie zabrałam się do strzyżenia. Kiedy już skończyłam i popatrzyłam na biednego zdziwionego psa i jego szramy i szlaczki i wystające gdzie nie gdzie kłaczki, wybuchłam tak wielkim śmiechem, że aż się popłakałam. I śmiałam się i śmiałam… Aż mój mąż nie naprawił wszystkiego maszynką do włosów. Ale kiedy, poza tą sytuacją, opanowała mnie taki śmiech? Nie wiem.
Chciałabym mieć w sobie tyle radości. I tak intensywnie emanować szczęściem.

Przy okazji Różanych refleksji naszła mnie jeszcze jedna. A mianowicie taka, że wiele szczęśliwych chwil obraca się wokół jedzenia. A samo jedzenie jest jedną z najprostszych, a jednocześnie największych radości. Najprzyjemniej wspominam kosztowanie nowych smaków na wakacjach czy zapiekanki na Kazimierzu po spotkaniu z przyjaciółmi. Pamiętam jak jednego lata, kiedy byłyśmy jeszcze z siostrą małymi dziewczynkami i spędzaliśmy trzy tygodnie w domkach kempingowych, rodzice kupli największe, jakie do tej pory widziałam, hot dogi. Kukurydza wysypywała się na plastikową tackę, a keczup i majonez irytująco brudziły ubrania. Jakże one smakowały…
Z innych wakacji pamiętam jagodzianki. Trzeba było biec po nie rano, przed śniadaniem, do budki w ośrodku wczasowym. Szybko się kończyły, więc nie często udawało się je zdobyć. I nigdy później nie jadłam już tak dobrych jagodzianek, tak pełnych jagód, tak puszystych. Choć pewnie nieco koloryzuję, bo dzieckiem wtedy byłam…

Zrobiłam więc te jagodzianki w końcu sama. Pierwszy raz, dla Róży. Takie mini jagodzianki. Żeby jej też się z wakacjami kojarzyło. I z mamą. Pierwszą turę pochłonęłam głównie ja, ale tak to już jest, jak człowiek jest z siebie dumny i poszukuje smaków dzieciństwa. I lody postanowiłam sama robić. Takie kombinowane, z produktów, które akurat mnie zainspirują. Mam w końcu bzika na punkcie foremek wszelakich, więc jak zauważyłam nową biedronkową dostawę, musiałam się zaopatrzyć w takie w kształcie plastrów miodu. Ktoś też je kupił? No, a jak już te pszczółki były na nich obecne, to i lody musiały być z miodem. I z morelami, bo sezon przecież. I Róża była taka szczęśliwa!

Mini jagodzianki
Składniki:
  • dwie garście jagód
  • 2-3 łyżki cukru
  • pół opakowania drożdży
  • 150 ml mleka
  • 3 szklanki mąki
  • cukier puder
  • 2 łyżki miękkiego masła
W wysokim naczyniu mieszamy rozdrobnione drożdże z mlekiem (które powinno mieć temperaturę pokojową), łyżeczką cukru oraz mąką – do konsystencji śmietany. Całość odstawiamy w ciepłe miejsce i przykrywamy suchą ściereczką, aż mniej więcej podwoi swoją objętość. Wtedy przelewamy drożdżową mieszaninę do dużej miski i stopniowo dodajemy mąkę oraz około 2-3 łyżki cukru pudru, wyrabiając ciasto. Kiedy jeszcze lekko się lepi do rąk, dokładamy miękkie masło i ponownie wyrabiamy, aż powstanie zwarta kula. Ciasto w misce przykrywamy ściereczką i ponownie odstawiamy do urośnięcia w ciepły kąt. Jagody mieszamy z cukrem. Wyrośnięte ciasto przekładamy na stolnicę wysypaną mąką, rozwałkowujemy na grubość około pół centymetra i wykrawamy nieduże koła. Lepimy małe pierożki z nadzieniem z jagód z cukrem, które odkładamy na blachę wyłożona papierem do pieczenia. Wstawiamy do piekarnika na 180 stopni, aż się lekko zarumienią – około 20 minut. Gotowe posypujemy obficie cukrem pudrem.
Lody morelowo-miodowe
Składniki: 
  • 5-6 moreli
  • duży serek waniliowy
  • 2-4 łyżki miodu – do smaku
Morele myjemy i wyciągamy z nich pestki. Miksujemy je razem z miodem na owocowy mus. Część wylewamy na spód foremek, a resztę mieszamy z serkiem waniliowym i uzupełniamy mieszaniną foremki. Gotowe ostawiamy na kilka godzin do zamrażalnika. Kiedy stwardnieją, lody są gotowe i… pyszne!

Różane 2. urodziny Róży

W końcu się urodzinki odbyły! Moja córeczka dwa latka skończyła 17 czerwca, ale ze względu na różne nasze rozjazdy jej urodzinowe przyjęcie odbyło się dopiero w tą niedzielę. Pogoda niestety nie dopisała, ale za to nastroje bardzo! Róży towarzyszyło troje małych przyjaciół, w tym dwóch kandydatów na przyszłego męża! Było wesoło i kolorowo!
W przygotowaniach wykorzystałam coś niecoś z wyszukanych inspiracji. Sprawdziły się chociażby melony i arbuzy z fetą i ziołami. Bardzo polecam! Smak zaskakujący i orzeźwiający. Po części jednak kierowałam się własnymi pomysłami i własnymi przepisami. Bardzo lubię tak kolorowo kombinować!
Motywem przewodnim były różyczki. A jakże! Chyba najprostszy, w tym wypadku, motyw do wymyślenia. Dzień wcześniej mój mąż skoro świt pojechał na giełdę kwiatową i zaopatrzył nas w śliczne małe różowe róże. Doskonale komponowały się z mandarynkami, do których część z nich była przyczepiona. Pozostałe znalazły swoje miejsce w filiżankach.
Nad tortem pracowała moja siostra i trzeba przyznać, że wyszło jej różane arcydzieło! Tort bowiem miał różany zarówno smak jak i wygląd. Był elegancki i pyszny. Szczerze polecam!
Tych z Was, którzy nie mieli okazji, zapraszam do wglądu w zeszłoroczne urodzinki pod znakiem wesołej chmurkiTUTAJ! A poniżej kilka sprawdzonych tegorocznych przepisów!

Różany Tort Ali

Składniki:
biszkopt: 
3 jajka,
szklanka mąki,
szklanka cukru pudru,
3 łyżki wody,
cukier wanilowy,
proszek do pieczenia,
sól

Żółtka należy oddzielić od białek, a następnie utrzeć żóltka z cukrem i cukrem wanilowym do białości, dodać mąkę i wodę. Ubić białka ze szczyptą soli i delikatnie połączyć. Całość trzeba piec w ok 180 stopniach przez ok 30-40 minut.

krem:
serek mascarpone,
półtora tabliczki białej czekolady,
250 ml śmietanki 30%,
pól słoika marmolady o smaku różanym
Serek mascarpone trzeba utrzeć i dodać 2/3 rozpuszczonej w kąpieli wodnej czekolady, a następnie całość zmiksować i podzielić na 2 części. Do jedenej dodać marmoladę, do drugiej resztę czekolady i zmiksować obie. Następnie należy ubić śmietankę i podzielić na 2 części, które wymieszamy z oboma kremami.

Kolejny krok to przecięcie biszkoptu, napączowanie go np. kilkoma łyżkami wody różanej i przełożenie różaną masą. Na wierzch i boki nakładamy masę białą.
Na to idzie polewa z pół kostki masła, ok 3 łyżek kakao i 2 łyżeczek cukru, rozpuszczone na ogniu i zmiksowane, a następnie fantazyjnie polane na wierzchu tortu.

Tarty Ady

Spód – ciasto kruche
Na przykład STĄD!
Nadzienie nakładamy na upieczone ciasto.

Tarta szpinakowa
Składniki:
opakowanie szpinaku liściastego
dwa małe albo jeden duży serek brie
serek śmietankowy typu Ostrowia
jajko
2 ząbki czosnku
pieprz, sól
odrobina oleju
suszone pomidory z czosnkiem i bazylią

Na patelni rozgrzewamy olej i na to wrzucamy lekko rozmrożony szpinak. Gdy zmięknie dodajemy rozdrobniony czosnek, sól i pieprz do smaku. Cały czas mieszamy. Po 3 minutach przekładamy do miski, do której dokładamy także pokrojony ser brie, serek śmietankowy i jajko. Całość mieszamy i przekładamy na spód tarty. Na wierzch sypiemy mieszankę przypraw –  suszonych pomidorów, bazylii i czosnku. Zapiekamy w 180 stopniach przez ok. 20 minut, aż stwardnieje.

Tarta porowa
Składniki:
por
15 dag szynki
duża śmietana 12%
jajko
zielony pieprz
zioła prowansalskie
sól, peprz
odrobina oleju

Pora myjemy i kroimy na paski, a szynkę w kosteczkę. Na rozgrzanym oleju na patelni smażymy pora z szynka aż por zmięknie. Dodajemy przypraw do smaku. Całość przekładamy na spód tarty. Śmietanę dokładnie mieszamy z jajkiem, przyprawiamy i wylewamy na nadzienie tarty. Na wierzchu układamy nieco zielonego pieprzu. Zapiekamy w 180 stopniach przez ok. 20 minut, aż stwardnieje.

Polecam też…
Bagietki z dodatkami
Bagietki kroimy na 3-centymetrowe kawałki. Do nich podajemy:
  1. W małych foremkach na tarteletki zapiekłam rozdrobnioną fetę zalaną przetartym, obranym ze skórki pomidorem i posypaną świeżymi ziołami.
  2. Na patelni podsmażyłam pokrojonego w kosteczkę bakłażana z cebulą i czarnuszką. Do miękkości. Przed krojeniem należy plastry bakłażana posolić i odstawić na godzinę, a następnie dokładnie wymyć, aby pozbyć się goryczki.
  3. Masło zmieszałam z kilkoma ząbkami czosnku, solą, pieprzem oraz dwoma plasterkami kremowego serka z pomidorami. Pycha!
A w słoiczkach znalazły się  kolorowe galaretki z bananami i owocami leśnymi, poukładane warstwowo. Wyglądały obłędnie! Ot, taka nowa odsłona tradycyjnej galaretki. Gotowa do zabrania do domu!

Facebook