Posts Tagged‘recenzje kosmetyków naturalnych’

W roli głównej: Kivvi Płyn do mycia twarzy z łopianem i miętą pieprzową

Jeśli w kosmetyku można się zakochać, to właśnie znalazłam miłość. Jedną z bardzo wielu, ale jednak – szczerą i wierną. Tak bardzo spodobał mi się Płyn do mycia twarzy z łopianem i mięta pieprzową Kivvi.

Ale co tam sam płyn! Do całej marki rodem z Łotwy od dawna mam ogromną słabość. Uważam ją za najpiękniejszą wizualnie markę naturalną. Delikatne rysunki roślin zdobiące opakowania wszystkich jej produktów całkowicie mnie zauroczyły! Wszystko tu jest spójne, przejrzyste, ma jasny i prosty przekaz, a do tego dokładnie uderza w moje czułe struny. Uwielbiam to! Co jednak ważniejsze, miałam do tej pory styczność z kilkoma kosmetykami Kivvi i wszystkie przypadły mi do gustu. Pomarańczowa marmoladka do ciała… ach… no, boska!

Wracając jednak do sedna. W tym poście polecam Wam konkretnie genialny płyn do mycia twarzy. O konsystencji mleczka, delikatny, bezpieczny, łagodny, ale doskonale spełniający swoje zadanie. Ukrył się w prostej, białej, praktycznej butelce. Ilość – nie za dużo, nie za mało. W sam raz – 150 ml (choć w sumie wolałabym, żeby było go więcej). Zapach – subtelny, z dominującą, orzeźwiającą miętą.

SONY DSC

Jest to kosmetyk idealny dla cer problematycznych, mieszanych, tłustych. Nie działa agresywnie, ale tak skomponowana lista składników, działa zbawiennie  na problemy skórne. Całość wpływa pozytywnie na stan cery, wspomaga jej regulowanie i regenerację. Mamy tu bowiem naturalne oleje, takie jak rycynowy, z pestek winogron, wiśni, kiwi czy malin, jojoba, nawilżające d-panthenol i glicerynę, całą masę ekstraktów roślinnych, np. z łopianu, rumianku, melisy, gwiazdnicy, brzozy, nagietka, pokrzywy i wiele innych oraz olejki eteryczne – cytrynowy i miętowy. Skąd jest bardzo bogaty, mocno skomplikowane, ale ewidentnie dobrze obmyślany. Kto by pomyślał, że w tak niepozornym mleczku skryło się aż tak dużo dobra?

Płyn jest bardzo wydajny. Niewielka jego ilość wystarczy na codzienne poranne i wieczorny mycie twarzy. W jakiś sposób rekompensuje to jego wysoką cenę. Pomimo jej, bardzo Wam go polecam. Skóra po jego użyciu od razu staje się odświeżona, jakby lżejsza, jakby mogła w końcu oddychać. Chętnie chłonie kolejne etapy tradycyjnej pielęgnacji, szybciej się regeneruje.

No i sami powiedzcie – czy nie są to cechy kosmetyku idealnego?

Płyn Kivvi z BliskoNatury.pl

SONY DSC

W roli głównej: NAFFI Nawilżający krem z olejem awokado IOSSI

IOSSI ma wszystkie znamiona klasycznej manufaktury. Markę tworzy ciepła, sympatyczna dziewczyna z ogromną pasją. Zgłębiła tajniki naturalnej biochemii i całą swoją wiedzę przeobraża w małe cuda. Sama, ręcznie, tradycyjnie. Jak to się niegdyś robiło. Swoje dzieła zamyka w szkło – ciemne buteleczki i przezroczyste słoiczki, typowo manufakturowe. Dokleja nie zawsze równo przycięte etykiety. A potem całe to dobro wysyła w świat. Co akurat cieszy mnie bardzo, bo mogę czerpać z ich mocy.

Pokazywałam Wam niedawno na FB olejki IOSSI. Już wiem, ze są genialne. Dzisiaj jednak nie o nich. Dzisiaj o ich gęstszym koledze – kremie NAFFI. Żółciutkim, słonecznym, takim wręcz… optymistycznym!

Spodziewałam się większego tłuściocha. Takie wrażenie sprawiał na zdjęciu w sklepie. Tymczasem NAFFI to, wbrew pozorom, całkiem lekki i natłuszczacz i nawilżacz. Przyjemnie kremowy, ale lekki. Pełen dobroczynnych olejów, ale lekki. Nałożony na skórę, znika w niej bardzo szybko. Pomimo tego pozostawia dobrze wyczuwalną, ale w ogóle nie przeszkadzającą warstwę ochronną. Delikatną tarczę chroniącą nas przed wiatrem, chłodem i smogiem. Skóra przyjmuje go bardzo chętnie i niemal natychmiast staje się bardziej elastyczna, miękka i odżywiona. Pozostaje niestety widoczny efekt świecenia, ale nie jest to sprawa mocno problematyczna. Z pewnością jest to idealny produkt na okres jesienno-zimowy, kiedy tak bardzo potrzebujemy mocnej dawki i ochrony i odżywienia.

SONY DSC

Zapach… dosyć charakterystyczny dla kosmetyków naturalnych, które wykorzystują zbawienne właściwości olejków eterycznych. Bardzo ziołowy. Mamy tu i olejek lawendowy, i palmarozę, i geranium, i cytrynę, drzewo sandałowe, tymianek czy kadzidłowiec. Czyli bardzo dużo pachnących elementów, tworzących tą charakterystyczną mieszankę. Głęboko wierzę, że wielu z Was taki właśnie aromat może się spodobać. Nie jest drażniący, ale jednak nie są to moje nuty. Niemniej jednak bardzo sobie cenię taką mieszankę olejków, za ich wpływa na skórę.

W kremie znajdziemy też moją ulubiona wodę różaną, a pierwszym w składzie z olejów, jest także jeden z moich ulubionych – olej krokoszowy. Poza tym mamy tu wspaniały, mocno odżywczy olej awokado, a także oleje z zarodków pszenicy, pachnotki, ogórecznika i rokitnikowy (oj, też uwielbiam!). Wszystkie opisane są świetnie na stronie IOSSI – odsyłam Was więc TU. A od siebie dodam, że wszystkie znam i wszystkie są bardzo wartościowe pod względem pielęgnacyjnym.

Pozostaję więc w zachwycie, a marce IOSSI życzę samych sukcesów. Wiem, że nie jest łatwo tak małym manufakturom na naszym rynku. Ich mocą jest jednak wysoka jakość, niekonwencjonalne podejście i całe to serce wkładane w przygotowanie każdego z produktów. Bo to serce czuć.

Krem dostępny na stronie IOSSI.

SONY DSC

Pielęgnacja z nową marką Purite

Znacie Purite? Nie? To musicie koniecznie poznać! Kiedy pierwszy raz natknęłam się na nową, rodzimą manufakturę, pierwsze o czym pomyślałam to to, że ma prawdziwie zachodni charakter. A to bardzo dobrze, bo wyróżnia się na naszym rynku pomysłem na siebie. Charakterystyczne etykiety osadzone na modnych opakowaniach z brązowego szkła przykuwają uwagę oryginalnym, niecodziennym designem. To jest jedna z tych marek, których nie powstydziłby się żaden concept store, nieco hipsterska, bardzo nowoczesna, ale tą nowoczesnością, która lubuje się nawiązywaniu do dawnych czasów. Purite może więc stać się ozdobą Waszej łazienki, ale czy tylko ozdobą?

SONY DSC

Wypróbowałam kosmetyki marki do pielęgnacji twarzy i włosów. Przyznam, że mocno kuszą mnie też mydła. Być może jest to zasługą ich świetnej prezentacji na stronie. Bardzo… apetycznej. Każdy rodzaj mydła ma swoje trzy wersje, w tym jedną, która całkowicie skradła mi serce – na sznurku! No, bardziej na tasiemce, a w każdym razie do zawieszenia na prysznicu. Wszystko wizualnie jest więc bardzo spektakularne. Sprawdźmy więc co kryje się pod opakowaniami i zdjęciami.

Zacznijmy od zestawu do twarzy. Jestem bardzo zadowolona z połączenia Toniku ujędrniająco-łagodzącego z Lekkim kremem Face Mousse. Ten pierwszy jest bardzo prostym połączeniem mojego ulubionego hydrolatu – znanej ze swych właściwości ściągających wody oczarowej z gliceryną, kwasem mlekowym i olejkiem rumiankowym. Ujędrnienie z nazwy produktu rozumiem tu więc jako ściągnięcie porów. Efekt łagodzący można wyczuć od razu. Od pierwszego pryśnięcia – tonik ma bowiem formę sprayu, co czyniło go idealną mgiełką na ostatnie upały. Jedyne, co bym w nim zmieniła to jego pojemność – wydaje mi się, że 50 ml to bardzo mało.

SONY DSC

Na hydrolacie oczarowym oparty jest także mus do twarzy Purite, co już dobrze świadczy o jego składzie. To, co pierwsze zwraca uwagę, kiedy nakłada się krem na twarz, to jego cudowny zapach marcepanu. Delikatny, ale dobrze wyczuwalny. Słodki i przepyszny. To zasługa oleju z pestek śliwek! To on ma taki właśnie zapach. I chociaż dodano także olejki eteryczne z geranium i szałwii, to olej śliwkowy czuć najmocniej. Zapach świadczy więc o dużej ilości oleju, który ma świetne właściwości pielęgnacyjne, jest lekki, łatwo wchłanialny, a do tego reguluje i wzmaga regenerację skóry. W musie znajdziemy także masło shea nilotica, masło oliwkowe i olej z nasion malin z naturalnym wysokim filtrem przeciwsłonecznym. Całość tworzy codzienny krem, który dobrze odżywia i chroni skórę. Nie znika od razu, pozostawia leciutką warstwę, nie jest to jednak ani uciążliwe, ani tłuste. Raczej nadaje skórze miękkości i elastyczności. Minus? Pompka w buteleczce, która od pewnego momentu zaczyna zawodzić, przez co wyciągnięcie kremu sprawia niestety trudność. Cóż… do wybaczenia 🙂

SONY DSC

Ja tu się o twarzy rozpisuję, a Was zapewne interesuje ta intrygująca babeczka, prawda? To szampon w kostce. Takie cudo! Przyznam, że na początku miałam pewne obawy. Sama mam włosy przetłuszczające się, a tu w składzie same niemalże masła i oleje. Mamy więc olej kokosowy (i mleczko też), oliwę, olej rycynowy, olej jojoba, masło shea i kakaowe. Samo dobro dla włosów, które uzupełniono ekstraktem z lawendy i pokrzywy oraz olejkiem miętowym i z trawy cytrynowej. Tylko jak takie tłuszcze mają myć? Otóż jest to po prostu rodzaj mydełka, w trakcie mycia włosów odpowiedni proces chemiczny sprawia, że wytwarza się piana, która dobrze włosy oczyszcza. Zauważyłam tylko, że istotne jest aby zmyć ją od razu, zanim sama zniknie, tak, aby tłuszcze także zmyły się z włosów. W przeciwnym razie za bardzo je obciążą.

Stosowanie szamponu musi też koniecznie był połączone z użyciem Preparatu zakwaszającego. Czemu? W szamponie mamy silną zasadę – wodorotlenek sodu, a nasze włosy lubią kwaśne środowisko. Zaraz po myciu więc spryskujemy je naprawdę fajnym roztworem octu jabłkowego z ekstraktami pokrzywy, szałwii, podbiału, kwiatów rumianku, nagietka i lawendy oraz olejkami rozmarynowym, lawendowym i rumiankowym. Przyznam, że w między czasie stosuję jeszcze odżywkę, ale fakt faktem – kosmetyki są nie tylko ciekawe, ale też skuteczne.

SONY DSC

Sam ocet wykorzystuję nie tylko do włosów, ale także spryskuję nim wacik z tonikiem do przemywania twarzy, aby zmniejszyć przebarwienia. Ocet zmiękcza i reguluje odczyn skóry. O ile tutaj jestem bardzo zadowolona z buteleczki – jest odpowiednio duża i praktyczna, o tyle do szamponu mam zastrzeżenia. Kartonik ma okrągłą dziurkę, która nie jest zabezpieczona np. folią, przez co na powierzchni ślicznej skądinąd babeczki osadzają się wszelkie paproszki.

Reasumując, bardzo polecam Purite. Myślę, że nie tylko świetnie się sprawdzą w codziennej pielęgnacji, ale także wspaniale nadają się na prezenty. Małe zastrzeżenia nie zmieniają faktu, że kosmetyki, wytwarzane przez tajemniczą DR (co napisane jest na każdym opakowaniu) są wysokiej jakości i odpowiednio przemyślane. Marka musi tylko nabrać jeszcze pewnego doświadczenia marketingowego, np. wrzucić logo, baner lub choćby nazwę na stronę sklepu oraz wprawić się w komunikacji i może zdobywać rynek. Nawet jeśli nie nasz, to zachodni na pewno.

Całość na stronie Purite.

SONY DSC

 

W roli głównej: Peeling myjący do twarzy Bambus & Ryż Be Organic

Uwielbiam, naprawdę uwielbiam podglądać nowe marki kosmetyczne. I nie tylko. Ale kosmetyczne najbardziej. Jaki mają pomysł na siebie, jak się komunikują, jaki wybierają kierunek identyfikacji, jak wchodzą na rynek, jaki mają odbiór w internecie, a w końcu – jak skuteczne są ich produkty?

Kiedy zgłosiła się do mnie marka Be Organic, nie miała jeszcze gotowej strony. Miałam jedynie zapewnienie, że kosmetyki są naturalne. Cóż szkodziło spróbować? Na pierwszy ogień poszedł więc peeling myjący do twarzy. Przesyłka doszła niedługo potem, a w niej – zaskoczenie!

Wiecie pewnie, że zwracam ogromną uwagę na opakowanie. Wiele z młodych marek wybiera dostępne ogólnie pojemniki i po prostu nakleja na nie etykiety. Tutaj zdecydowano się na znacznie ciekawsze rozwiązanie. Na proste, ale eleganckie zestawienie trzech kolorów – szara, matowa buteleczka pokryta jest białymi napisami i niebieskimi motywami. Całość prezentuje się świetnie. Plus na wstępie!

Kolejnym plusem okazał się zapach – łagodny, bardzo przyjemny, ma w sobie coś z energetycznej zielonej herbaty. Nie powiem, jest to spora zaleta – używanie peelingu staje się po prostu przyjemnością.

Kosmetyk ma konsystencję płynnego żelu. W nim gdzieniegdzie pływają drobinki ryżowe. Nie jest ich sporo, nie jest to więc intensywny zdzierak martwego naskórka. Jest to raczej łagodny peeling, nawet nie wiem czy nie bardziej żel do mycia twarzy. Myślę, że z powodzeniem można stosować go codziennie, pomimo informacji na opakowaniu o dwóch razach w tygodniu. Dobrze oczyszcza i koi. Całość w towarzystwie przyjemnego aromatu.

Peeling zawiera 99% naturalnych składników, część jest certyfikowana przez Ecocert. Opakowanie jest w pełni biodegradowalne (nie tylko ładne!). W składzie najdziemy energetyzujące i pielęgnujące ekstrakty z bambusa, żeń-szenia i liści winogron. Cena nie jest może szczególnie przystępna, ale z pewnością odpowiednia do wysokiej jakości kosmetyku.

Polecam! A marce wróżę dobrą przyszłość.

Peeling znajdziecie w Be Organic.

 

SONY DSC

 

 

W roli głównej: Clochee Odżywczy peeling cukrowy

Gwiazda jakich mało. Błyszcząca jasnym blaskiem i zalewająca nas niemalże dosłownie swym urokiem. A dopiero wschodzi… Przed Wami dzisiaj w roli głównej Clochee Odżywczy peeling cukrowy.
Pisałam Wam już niedawno o marce Clochee. Przy okazji serum silnie nawilżającego, TUTAJ. Nie będę się zatem specjalnie powtarzać. Poza tym, że życzę marce samych sukcesów, bo podoba mi się ich pomysł na same kosmetyki, ale także na marketing, szatę graficzną i sposób komunikacji z klientem. No tak… prawie mi się podoba, bo przyznam, że opakowanie tego peelingu, to, co jak co, ale zupełnie do całości nie pasuje. Szary plastikowy pojemniczek wydaje się raczej mieć coś wspólnego z przemysłem niż z pielęgnacją. Zawartość jednak wynagrodziła mi to… zewnętrze. 
Bo wewnątrz mamy ukrytą prawdziwa ucztę dla zmysłów. Pierwsze spojrzenie nie zwiastowało tej magii. Zwłaszcza, że przywędrowało to to do mnie wraz z miłym panem kurierem prosto z chłodu zimowego dnia. Przez to, jak to w przypadku naturalnych tłuszczy bywa, konsystencję miało strasznie twardą. Dopiero więc kiedy wieczorem zdecydowałam się na kąpiel, odkryłam, że peeling jest mięciutki. Co więcej, jest idealnie ciasteczkowy!
Scrub ten bowiem cechuje się dużą zawartością cynamonu. Pachnie cynamonem intensywnie. Ale nie takim sproszkowanym, wypłowiałym, a smakowitym połączeniem laski cynamonu z cukrem, które wróży słodką ucztę przy kawie i ciasteczku. Z tym, że tutaj serwujemy ją ciału. Ot, różnica.
Jest to jeden z tych tłuściutkich peelingów, który jednocześnie złuszcza, oczyszcza i odżywia nam skórę, dzięki dużej zawartości naturalnych olejów i maseł. W głównej mierze chodzi tu o masełko shea, ale dodano do niego także olej ze słodkich migdałów i kokosowy. Pomimo tego jest, o dziwo, dosyć lekki i nie pozostawia bardzo tłustej warstwy na ciele.
Minusy? Stanowczo za duże bywają w nim kawałki cynamonu. Wolałabym mniejsze. Kosmetyk niestety dosyć mocno brudzi wannę. Trzeba więc uważać z za dużym rozbryzgiem pod prysznicem, albo poświęcić chwile na zmycie brązowych śladów.
No dobrze… możemy na to przymknąć oko, bo sama przyjemność z używania jest naprawdę duża! Cynamonowe ciacho relaksuje, koi, łagodzi. Ciało i umysł!

Peeling z Clochee.

Facebook