Drodzy, spieszę do Was dzisiaj z pięknymi nowościami w moim graficznym portfolio!
Mam do zaprezentowania klimatyczną identyfikację wizualną i oprawę graficzną e-booka.
Zapraszam do odwiedzenia strony z moim portfolio – LiliCreative.pl
Na początek jednak muszę Wam pokazać kolaż (ten powyżej), który zrobiłam na konkurs dla artystów marki Samarite. Miał przedstawiać tajemniczą szeptuchę w magicznym lesie. Miała ona mieć zakrytą głowę kapturem, niebieską pelerynę, biżuterię z kamieni. Mi skojarzyła się z niezapominajkami 🙂 Moja praca niestety nie wygrała, ale ogromnie ją lubię!
Przestrzeń Balansu
Jakiś czas temu napisała do mnie Kasia, na której komentarz odpowiedziałam na jednej z grup na Facebooku. Spodobało jej się moje portfolio, rozpoczęłyśmy więc współpracę. Kasia otwiera gabinet o nazwie Przestrzeń Balansu w postindustrialnym kompleksie po byłej Hucie Kościuszko w Chorzowie.
Dla Kasi stworzyłam identyfikację wizualną – logo główne i różne jego formy, dobrałam barwy (według wskazówek Kasi – miała być zieleń, indygo i złoto) i fonty, stworzyłam wzory, dodatkowe elementy graficzne, formatki do social mediów oraz projekty do druku – wizytówek i voucherów podarunkowych.
No, pięknie nam to wyszło 🙂 Ach, Kasia na początku podesłała mi zdjęcia ręcznie malowanych mebli, które będą ozdabiać jej gabinet. To one stały się inspiracją do wzorów!
Mam dla Was kilka słów od Kasi o tym, czym jej Przestrzeń Balansu jest!
Przestrzeń Balansu to miejsce stworzone z myślą o głębokiej regeneracji i naturalnym modelowaniu ciała i twarzy. Specjalizujemy się w holistycznych terapiach manualnych, takich jak Limfomodelling i Facemodeling, które działają nie tylko na wygląd, ale przede wszystkim na zdrowie i samopoczucie. To, co nas wyróżnia: – indywidualne podejście do każdej osoby – praca z przyczyną, nie tylko objawem – połączenie nauki z intuicją dotyku – bezpieczne, nieinwazyjne metody – kameralna, otulająca przestrzeń, w której naprawdę możesz się zatrzymać Tutaj ciało odzyskuje lekkość, twarz naturalny blask, a Ty – wewnętrzną harmonię. To więcej niż zabieg. To powrót do siebie. / Katarzyna Karaś
Niedawno miał premierę e-book Patrycji Łukanty Dieta Jogina. Byłam tu odpowiedzialna za jego skład i oprawę graficzną.
Patrycja jest dietetykiem klinicznym i miłośniczką jogi. A przy tym moją codzienną inspiracją – śledzę bowiem ją na Instagramie od dawna. Tak nas jakoś Wszechświat połączył, że i ona mnie śledziła, a także dwa razy uczestniczyła w moich warsztatach. I tak rozpoczęła się nasza graficzna współpraca.
E-book pełen jest praktycznych porad, jak choćby plany odżywiania – osobne dla tych praktykujących jogę rano i wieczorem, są inspirujące treści, ale przede wszystkim – smakowite przepisy na zdrowe posiłki.
Co jak co, ale ostatnie…. już dwa lata…. moich szpitalnych kuracji nauczyły mnie, że jedną z dróg do zdrowia jest spokój. Niwelowanie stresu. Codzienna dawka relaksu. I to nie tylko w trakcie zdrowienia, to jedna z podstawowych zasad profilaktyki wielu cywilizacyjnych chorób. Bo doprawdy, o spokój teraz trudno. A organizm ciągle narażony na stres nie może dobrze funkcjonować, nie ma możliwości regeneracji.
Relaksujmy się zatem!
Przybywam więc do Was dzisiaj razem z marką Cztery Szpaki. Ja, jako osoba w relaksowaniu już mocno doświadczona i marka, która przygotowała coś niecoś, aby nas w tym relaksowaniu wesprzeć. Dbałość o tzw. mindset to jeden z filarów mojego zdrowienia. Sprawdziłam przez ostatnie lata wiele sposobów, trików i hacków i oto co sprawdza się najlepiej!
Są to porady bardzo uniwersalne, które łatwo zastosować w każdym przypadku. Zadbajmy o siebie. Pokochajmy się. Zatroszczmy się o siebie najpierw. Bo dopiero wtedy będziemy mogli w pełni zadbać o innych.
Oto co na co dzień pozwala mi się relaksować i redukuje stres:
Przesłanie dla siebie i afirmacje – nie jest to coś, o czym łatwo pamiętać, ale im częściej mówimy sobie samej dobre i piękne rzeczy, tym bardziej wchodzi nam to w nawyk. I w podświadomość. I zaczynamy nie tylko sami w to wierzyć, ale i całe otoczenie zdaje się to potwierdzać. Zaczynamy już rano, przy myciu zębów. Kiedyś wyczytałam taki sposób, że dobrze jest umyć te zęby tą drugą ręką niż to zawsze robimy, zaburzyć mózgowi rutynę, spojrzeć na siebie w lustrze i powiedzieć kilka razy „kocham cię”. Działa! Kiedy się ubierasz, powiedz sobie, jak pięknie wyglądasz i że czeka cię nowy, niezwykły dzień. Idąc po zakupy powtórz sobie, że jesteś piękna, mądra, wartościowa i kreatywna. Że świat ci sprzyja.
Ćwiczenia oddechowe – wszędzie chyba można już przeczytać, jak wielką moc ma dobre oddychanie. A jednak nie docierało to do mnie, dopóki nie doświadczyłam sama wielkich stresów. I teraz to ze mnie prawdziwa fanka oddychania! Technik wszelakich jest sporo. To, co mi pomaga w kilka chwil się uspokoić , nawet wśród ludzi, w komunikacji miejskiej czy w kolejce do lekarza, to zatrzymanie się na chwilę i kilka spokojnych wdechów i wydechów. Z tym, że przy wdechu liczymy do czterech i powietrze wdychamy powoli przez nos, ale za to mocno, do przepony, do brzucha. Poczujmy jak brzuch się podnosi. I wtedy, licząc do sześciu, równie spokojnie – wydychamy powietrze ustami. Skupiamy się na tym oddechu, na niczym więcej.
Kiedy natomiast umysł jest w gonitwie i nie mogę go zatrzymać, biorę głęboki oddech, znowuż tak, aby brzuch się podniósł i zatrzymuję go tam na kilkanaście sekund. Po tym czasie bardzo powoli wypuszczam powietrze. W czasie tych kilkunastu sekund czuję, jak ciało się uspokaja, mięśnie rozluźniają, a umysł spowalnia. Polecam Waszej uwadze także metodę oddechową Wima Hofa – bardzo mi niegdyś pomogła.
Ukochanie siebie – wiem, wiem, to tak ładnie brzmi, ale jak to zrobić? Ja to nazywam okazywaniem sobie samej czułości. I pomimo tego, jak to trudne, to jednak bardzo warto. Doceńmy nasze ciałko, jakie jest dzielne, ile dla nas robi, ile przeszło. Moje to już w ogóle – weteran… A jednak nadal jest moim domkiem. Nadal pozwala cieszyć się światem. Okazuję mu więc czułość, delikatnie masuję każdą bliznę, każdą krągłość, każde zagłębienie. Jeśli dodamy do tego orzeźwiającą moc werbeny, to każdy taki czuły dotyk będzie ogromną przyjemnością dla zmysłów. Poleca się więc tutaj nowość marki Cztery Szpaki – Olejek do masażu twarzy i ciała Truskawka i Werbena. Połączenie subtelnego aromatu wanilii i tej mocnej werbeny wprowadza w stan lekkości i swobody. I to jest kwintesencja ukochania siebie.
Bliskość – chyba nic tak nie odstresowuje, jak prawdziwe, intymne doświadczenie bliskości tej najważniejszej osoby. Kiedyś wyczytałam, że świetnym sposobem na znaczące i szybkie obniżenie poziomu stresu jest całowanie się przez minimum 6 sekund. Czyli nie „buziak na do widzenia”, a przynajmniej 6 sekund na dobry dzień. Praktykuję, polecam.
Tak samo działa przytulanie. Dopiero, kiedy ktoś nas tak mocno ściśnie, na chwilę zamknie w ramionach, wtedy ciało odpuszcza, luzuje się, mięśnie się rozluźniają, umysł przestaje atakować myślami – odpływamy. Podobno do prawidłowego funkcjonowania i rozwoju musimy się przytulać jakieś 2-3 razy dziennie. I nie trzeba do małżonka – przytulamy dzieci, psy i koty, a w sytuacjach bardziej indywidualnych – mocno oplatamy ramionami samych siebie i mówimy sobie, jak bardzo się kochamy. Też działa.
A jak już jesteśmy przy bliskości, tej damsko-męskiej, to oczywiście sięgamy po dotyk, po muskanie, po rysowanie po skórze. I chyba nie ma do tego lepszej serii kosmetyków, niż Miłość z Mydlarni Cztery Szpaki. Mamy tu i olejek do masażu, i balsam, który delikatnie roztapia się na skórze i świecę, która otuli tę bliską osobę ciepłym, kojącym olejkiem. Mamy głęboki, orientalny, przełamany cytrusem aromat, który wprowadza w nieco gęstą, bardzo intymną atmosferę. To połączenie olejków z paczuli, ylang ylang i grejpfruta. Czy tak pachnie miłość? Na pewno tak może pachnieć miłosny, dobry wieczór. Polecam zajrzeć tu do całej zakładki produktów do masażu – domowe SPA.
Chwila tylko dla siebie – to coś niezwykle ważnego, zwłaszcza kiedy w domu na co dzień panuje mały chaos. Wszyscy się krzątają, dzieci coś chcą co chwile, pies drepta w kółko, mąż sam jest w stresie. Wtedy właśnie bierzemy siebie samą gdzieś. Nie mówię, że tak nagle i bez zapowiedzi. Spokojnie, mając pewność, że wszyscy są zaopiekowanie – wychodzimy. W wersji mnie luksusowej – na samotne zakupy. W wersji nieco lepszej – na kijki, na coś dobrego, na kawę w kawiarni, na spacer po lesie. Niechaj głowa się ukoi, uspokoi, niechaj własne myśli się przebiją i zaczną płynąć spokojnym strumieniem.
Wytańczenie, wyśpiewanie – co ważne – jedno i drugie można robić i samemu i z kim tam chcemy. Ja lubię sama bardzo, ale także chętnie tańczę z córkami. Puszczam muzykę na tyle głośno, żeby sąsiedzi mnie nie wyklęli i szalejemy. Taki taniec to najlepszy sport, najlepsza rehabilitacja, ćwiczenia oddechowe, doświadczenie bliskości i zastrzyk energii w jednym. Uśmiech na twarzy pozostaje na długo. A kiedy na zewnątrz smog, a ja nie mogę wyjść na na kilki – zapodaję sobie taki taneczny trening. Od razu lepiej!
Prysznic – od lat wiadomo, że woda leczy. W końcu tak rozpoczęła się cała filozofia SPA (sanus per aquam). I o ile od jakiegoś czasu nie czuję kąpieli, to mało co tak potrafi od razu poprawić nastrój jak intensywny strumień wody spływający na zmęczone ciałko. I także tutaj z pomocą spieszy Mydlarnia Cztery Szpaki, która postanowiła te wodne doświadczania wynieść ponownie na wyższy aromaterapeutyczny poziom. Ich – Konopne mydło Savon Noir Eukaliptus i Szałwia pachnie połączeniem olejków z właśnie eukaliptusa, szałwii i rozmarynu. I jest to połączenie, które w trakcie takiego prysznica w jednej chwili odblokowuje umysł, orzeźwia, pozwala nagle zacząć myśleć jasno i klarownie. Takie bowiem mają działanie te olejki. Wspomagają koncentrację i pozwalają oddychać pełną piersią. Można tego doświadczyć dopiero jak się samemu poczuje – polecam. Ach, dodam też że mydło savon noir jest także stworzone do przyjemnego rytualnego masowania na przykład w kąpieli (jak w rytuale hammam). Spróbujcie!
Aromaterapia – skoro już kilka razy zahaczyliśmy o ten temat, to dodam tu jeszcze dwa zdania o relaksującej mocy olejków. Po pierwsze – sięgamy po królową aromaterapii czyli lawendę. To ona pomaga nam ukoić zmysły po trudnym dniu, pozwala zasnąć wieczorem, uspokaja maluszki, które płaczą i płaczą. Kropelkę lawendy dajemy na piżamkę, na poduszkę, do kominka czy dyfuzora. Trzy kropelki lawendy mieszamy z łyżeczką oleju i dodajemy do kąpieli. Woreczek z kwiatami wkładamy pod poduszkę lub spryskujemy pościel sprayem lawendowym. I zasypiamy pięknym snem.
Nieco odwrotnie działają cytrusy. Olejki z pomarańczy, bergamoty, mandarynki, limonki, cytryny czy grejpfruta to aromaterapeutyczne antydepresanty. Dodają energii, chęci do działania. U mnie wywołują od razu uśmiech i dobre wspomnienia.
Medytacja i wizualizacja – relaksujące klasyki, które pomagają przejść przez najtrudniejsze momenty, ale także wybitnie dodają radości i energii na co dzień. Każdy chyba ma tu swoje sprawdzone sposoby. A jeśli nie macie, to polecam zacząć od znalezienia sobie 15-20 minut czasu, spokojnego miejsca, założenia słuchawek na uszy i włączenia którejś z medytacji prowadzonych, których masa jest na YouTube. Ja lubię łączyć medytację z wizualizacją. Zaczynam od wyciszenia i rozluźnienia ciała, skupiam się na kilku oddechach, w słuchawkach puszczam muzykę medytacyjną (także youtube) i przenoszę się na ciepły piasek, wsłuchuję w fale morza, doświadczam promieni słońca na twarzy, obserwuję rośliny na wietrze, wiem, że jestem zdrowa. Pomaga, polecam!
Praktyka wdzięczności – kiedy dopada nas stres, smutek, zazdrość czy żal, zatrzymajmy się na moment i wypunktujmy sobie w myślach wszystko za co jesteś wdzięczna, a co wydarzyło się w ostatnim czasie. Kiedy mamy trudniejszą chwilę, bo na przykład jesteśmy w trakcie tomografii, oczekiwana na trudną wizytę lekarską czy pod kroplówką z lekarstwem, zamykamy oczy i wyobrażamy sobie twarze najbliższych osób. I jakiś sytuacje z nimi. To mocno uspokaja. I to nie mówię tylko z własnego doświadczania. Ta jest. Sprawdzono to!
Lasoteapia – to już ponoć osobna dziedzina wiedzy. I nie dziwię się. Kąpiele leśne dopiero zaczynają być popularne, ale wszyscy dobrze wiemy, jak relaksujący jest spacer po leśnym pustkowiu. Jak skupiamy się na naturze, na otaczającej nas zieleni, kiedy wdychamy pełną piersią leśne olejki – wtedy to cały nasz organizm doznaje ukojenia.
Herbatki ziołowe – kiedy czuję ten powoli zaciskający się węzeł w brzuchu, kiedy stres planuje przejąć kontrolę, zaparzam sobie herbatkę. W zależności od nastroju jest to zielona herbata lub matcha, rumianek, melisa lub jedna z dostępnych na rynku mieszanek na sen/uspokajających. Już sam fakt zaparzania działa łagodząco na zmysły, a potem dajmy się ponieść kojącej mocy ziół. Nie wspominając o tym, że zielona herbata to prawdziwy arsenał przeciwnowotworowy, a rumianek działa przeciwzapalnie.
Aktywność – już o niej było, bo były i tańce i spacery po lesie. Dodam tylko, że aktywność to kolejny filar i zdrowienia i profilaktyki wielu chorób. Mój ulubiony sposób na nią, to wypady na kijki (nordic walking). Nie słucham wtedy żadnej muzyki, daję się ponieść myślom. Muszę przyznać, że takie wypady bardzo wzmagają kreatywność!
Co jeszcze? Wszystkie te drobne rzeczy, które sprawiają, że czujemy się lepiej! Przytulanie psa, comfort food, ale w wersji zdrowej i jakościowej, u mnie to na przykład ciemna czekolada z pomarańczą, zupa pomidorowa, tost z tofu wędzonym czy gnocchi sorrentina , częste przewietrzanie domu i miejsca pracy, wysypianie się, suplementacja magnezu, świeże kwiaty na stole, wystawianie się na słońce, codzienne zachwyty, dostrzeganie śladów wiosny, obserwowanie sunących chmur, drobne podarunki dla i od bliskich, specjalne prezenty tylko dla siebie. Sporo tego jest! Jest więc w czym wybierać, aby móc się prawdziwie relaksować i cieszyć życiem!
Post powstał w ramach miłej współpracy z marką Cztery Szpaki.
Co powiecie na kilka małych wiosennych polecajek i aktualności? Tych polecajek zebrało mi się ostatnio sporo, chyba za rzadko tu z nimi zaglądam. Będzie więc i kolejny post niebawem. Szykujcie się.
A co to się działo lub wpadło w moje ręce?
Wybrałam się a Targi Rzeczy Ładnych, które byłyby świetnym wydarzeniem, gdyby cała masa innych ludzi też nie wpadła na ten sam pomysł wybrania się na nie. Wygląda więc na to, że wyrosłam z tłumów i z targów wszelakich (kilka ostatnich prób skończyło się w ten sam sposób…). Niemniej jednak organizatorzy zabrali naprawdę godną grupę wystawców – mam wrażenie, że z pół mojego instagrama tam było.
A ja dorwałam dwa drobiazgi, którymi pocieszyłam się godnie. Po pierwsze – urocze różane mydełko Bydgoskiej Wytwórni Mydła (TUTAJ je zajdziecie). Pięknie pachnie, jest odpowiednio tłuściutkie, no i zachwycam się opakowaniem. Poza tym udało mi się w końcu zdobyć kubeczek, na który czaiłam się od dawna! No powiedzcie, czyż to nie jest istne chmurkowe cudo? Od Trzask Ceramics. A kto wie, ten wie, że do nich to dopiero trzeba się dopchać!
Chciałam jeszcze dodać, że częścią targów była świetna wystawa prac Karola Śliwki, autorstwa Patryka Hardzieja i Ady Zielińskiej. Jeśli będziecie mieć okazję zobaczyć, a insertujecie się grafiką, to bardzo warto. Na pamiątkę tejże – karteczka.
Pokazywałam Wam jakiś czas temu w social mediach, że wygrałam zestaw kosmetyków Dr.Hauschka. Oto i on – kremik różany, krem do mycia twarzy, tonik i balsam do ust.
Zapewne znacie tę markę, bo to jedna z pierwszych takich naturalnych. Mam wrażanie, że wszystkie te naturalne marki pochodzące z terenów Niemiec czy Austrii, ci pionierzy ekologiczni, mają bardzo specyficzną, podobną filozofię zarówno tak ogólnie, ale także o prostu w opracowaniu składów czy choćby w bardzo znaczącym użyciu alkoholu w formułach. Te kosmetyki też zazwyczaj bardzo charakterystycznie, podobnie pachną. Tak mamy także tutaj. Z pewnością więc z marką polubią się osoby doceniające ten pierwotny ekologiczny niemieckojęzyczny zamysł.
Moim ulubieńcem został ten najmniejszy słoiczek – balsamik do ust. Jest po prostu cudowny. Działa jak tłuściutki opatrunek dla podrażnionych, spierzchniętych, czasem wysuszonych warg. Pachnie łagodnie i smakowicie.
Super jest też ten krem myjący, choć ja nazwałabym go raczej pastą. Nie jest to kosmetyk pieniący się, tylko właśnie treściwa pasta na drobinkach migdałowych, pełna roślinnych ekstraktów. Świetnie oczyszcza, jednocześnie pielęgnując.
O kremie różanym sporo dobrego się nasłuchałam, wiele osób go poleca. Dla mnie jednak do codziennego stosowania jest zbyt tłusty. Bo to taki prawdziwy, równie treściwy tłuścioch. Za to bardzo, bardzo przyjemnie różany. Polubiłam go stosując około dwa razy w tygodniu jako rodzaj całonocnej maski. I wtedy faktycznie działa przyjemnie, mocno odżywczo i regenerująco.
Tonik natomiast to mieszanka wody, ekstraktu z roślinki o nazwie przelot pospolity, alkoholu, oczaru i zapachu z olejków eterycznych. Ma bardzo charakterystyczny ten aromat, który mi nie podszedł, ale już moja córka uważa za piękny. Ja niestety za bardzo czuję tu alkohol. Ale za to doceniam prostotę. Więc chyba same musicie zdecydować.
A co tam u mnie?
Cieszę się każdym, nawet najmniejszym oddechem wiosny! Słońce i kwiaty dodają mi energii, której wciąż bardzo potrzebuję.
Jestem teraz w trakcie takich kuracji, że przez jakiś czas po nich nie mogę stosować mojej zdrowej diety. Nie przyswajam wtedy za bardzo warzyw. Ale potem znowu wraca i ochota i chęci do eksperymentowania roślinnego. I znowuż stwierdzam, że jestem w tym już bardzo dobra. 🙂
Efekty eksperymentów zawsze lądują w relacjach. A jak w końcu uda mi się jakiś przepis dopieścić i spisać, to Wam go tu zaprezentuję!
Na zdjęciach moje ulubione śniadanka czyli hipsta bułeczki lub grzanki z wędzonym tofu, żur grzybowy z kaszą gryczaną, krem z ziemniaczków i gruszki oraz wegańska wersja mojej brokułowej zapiekanki.
Prowadziłam ostatnio wspaniałe warsztaty dla moich pań seniorek w Szaflarach. Już czwarty raz. A były tak udane, że zupełnie zapomniałam porobić jakieś zdjęcia w trakcie i po… Muszę zacząć o nich myśleć, bo wyszły naprawdę piękne rzeczy – dosłownie piękne, bo panie tworzyły między innymi kwiatowe tabliczki zapachowe.
Byłam też na super koncercie Kasi Nosowskiej i Błażeja Króla. A poszłam na niego dla tej poniższej piosenki, która bardzo oddaje moje stany częste w ciągu ostatnich dwóch lat. No, piękna jest.
Inne piosenki też piękne!
Podsyłam Wam jeszcze pierwsze fiołki, pachnące wiosenną beztroską i włoskimi cukierkami.
I Misię, której ostatnio bardzo dobrze na mięciutkim łóżeczku młodszej mej pociechy.
I mirabelkowego kwiatka, który wyrósł mi przy biurku!
Wiosna nam nastała tak jakoś nagle. I nagle okazało się, że trzeba szukać w szafach okryć zwanych wierzchnimi, które nas nie ugotują w te wiosenne temperatury.
I ja do Was spieszę z takimi wierzchnimi okryciami, bo cały internet zdaje się zalewać mnie propozycjami różnorakich kurteczek. Wybrałam więc Wam kilka najciekawszych.
Choć zaczyna tę selekcję kamizelka!
Kamizelka pikowana w autorski wzór meduz (ta cuda, ale polecam też zajrzeć i popodziwiać inne) /Patch Patch
Lekka kurtka pikowana Rosy Blush – dla romantyczek / Naoko
Komu marzy się trochę greckiej sielanki? Ot, wypad dla oddechu i zdystansowania. Mi tak się zamarzyło właśnie… Takie kilka dni tylko z mężem, bez dzieci. Żeby głowa odpoczęła, bo niestety ma się czym stresować. Bez napinki, bez pośpiechu – tak po postu pobyć. Nasiąknąć trochę wyspiarskim klimatem.
Wybrałam więc Korfu! Polecam tym bardziej, że przy Santorini i okolicznych wyspach aktualnie sporo się trzęsie. Korfu więc jawi się jako spokojna, zielona oaza.
No i muszę Wam tu napisać, że tak myślałam, planowałam i szukałam, że w zasadzie wyszło mi to myślenie, planowanie i szukanie wspaniale! Jeśli więc, tak jak my, potrzebujecie takich kilku dni dla siebie, jeśli potrzeba Wam morza i zieleni… Jeśli także nie lubicie wynajmować samochodu, a zależy Wam aby było sprawnie i wygodnie… Jeśli lubicie takie miejscówki, które z jednej strony są spokojne, ale także gwarantują bliskość i pięknej plaży i deptaczka z dobrym jedzeniem i sklepikami… Jeśli lubicie miasteczka które są takie o – w sam raz, nie za duże, ale też nie za małe… No i nie przepełnione turystami! Jeśli na tym wszystkim Wam zależy, to polecam się! A dokładniej ten post, w którym znajdziecie opis takiego właśnie wypadu!
Bilety lotnicze na Korfu można znaleźć w dobrych cenach, trzeba tylko szukać i kombinować z datami. My wybraliśmy się Ryanairem, jesienią, po sezonie, z bagażem tylko podręcznym (najwygodniej).
Dlaczego akurat na Korfu? Marzyło mi się od czasów obejrzenia serialu Durrellowie (jeśli nie widzieliście, to bardzo polecam). I chyba nie tylko mi, bo i całej masie Brytyjczyków także. Jest ich tam naprawdę sporo – mam wrażenie, że najwięcej wśród turystów. A i o samych Durrellach tu pamiętają. Serial bowiem bazuje na autentycznej historii brytyjskiej rodziny, która przeniosła się w te rejony przed wojną. W głównym mieście Korfu, zwanym także Korfu (gr. Kerkyra), znajdziemy ślady tej pamięci, które mają na celu przyciągnięcie turystów.
Korfu słynie z tego, że jest bardzo zieloną wyspą. A ja właśnie takie lubię. Znane są jej krystalicznie czyste wody i pyszne jedzenie. Jak to w Grecji. Choć jest to ponoć najmniej grecka z greckich wysp. Nie ma tu białych domków z niebieskimi dachami, ale są inne, równie urocze. I na pewno ma swój wyjątkowy czar. To on mnie tak zauroczył, że już chętnie bym wróciła!
Tutaj wtrącę taki pro tip – jak źle zawieje, to Wasze telefony mogą złapać sieć z pobliskiej Albani i naliczyć Wam masę kasy za transfer danych. Wystarczy przełączyć szukanie sieci na ręczne, zamiast automatycznego, i wybrać sieć grecką. I już można korzystać z internetu swobodnie.
Korfu jest na tyle wygodne, że lotnisko znajduje się w zasadzie w samym mieście Korfu. A że nie jest to duże miasto, to wszędzie można dojść na piechotę. Oczywiście nie trzeba… No, ale można. Mieliśmy zaplanowany późny lot, z lądowaniem około 22. Zarezerwowałam więc pierwszy nocleg w odległości 20 minutowego spaceru. Nic specjalnego, nic, co jakoś szczególnie mogłabym polecić. Ot, wygodny, tani hotel ze śniadaniem w dobrej lokalizacji, bo i do morza i deptaku dwa kroki (Arion Hotel). Dzięki temu zaraz po zameldowaniu mogliśmy pójść na spokojny spacer brzegiem morza.
Dopiero nazajutrz, po greckim śniadaniu udaliśmy się do tego miasteczka, o który pisałam powyżej. Co to miało być idealnie nie za małe, nie za duże, z knajpkami i piękną plażą, ale bez szalonego natłoku turystów i hoteli molochów. Miasteczko, które wybrałam do Kassiopi. Mieści się ono na cyplu, jakieś 1,5 godziny drogi na północ od Korfu. Turyści objazdowi wpadają tam zobaczyć zatoczkę i ruiny zamku. Ja jednak uważam, że stanowczo trzeba tam zostać na dłużej.
Jeśli tak jak my, nie lubicie wynajmować samochodu lub chcecie, aby wycieczka była nieco bardziej ekonomiczna – wybierzcie autobus. Jest to naprawdę wygodny środek transportu, zwłaszcza, że drogi są tu wąskie, kręte i nieraz prowadzą nad przepaściami. Nie jest też łatwo o parking.
Udaliśmy się więc znowuż pieszo spacerem na dworzec autobusowy – Green Bus Terminal. Google Was tam zaprowadzi. Jeśli ruszacie z okolic starego miasta, to autobusy zatrzymują się także tam – dopytajcie o przystanek w hotelu. Autobusy do Kassiopi odjeżdżają dosyć często, jakoś co godzinę. Jest to miejsce docelowe tej linii, więc na pewno nie przegapicie. Tymi zielonymi autobusami możecie poruszać się po całej wyspie. Bilety kupicie na dworcu w kasie, po kilka euro, lub bezpośrednio w autobusie (zawsze jest ktoś z kierowcą, kto chodzi i zbiera pieniądze). Do Kassiopi autobusem jedzie się około 1,5 godziny (bo są przystanki po drodze) i jest to przepiękna, widokowa trasa. Końcowy przystanek mieści się przy uroczym placyku w centrum miasteczka.
Zanim powrócę z kilkoma zdaniami do samego Kassiopi, muszę polecić hotel. Bo i samo miasteczko i ten hotel udało mi się wybrać dokładnie w punkt! Kassiopi Bay, bo tak się nazywa, mieści się u podnóża zamku, na cypelku wokół którego prowadzi wąska droga (idealna na spacery). Od miasteczka dzieli go właśnie krótki spacer ową drogą, z drugiej strony, dosłownie dwie minutki mamy do jeszcze mniejszego cypelka z cudownymi plażami. Hotel wychodzi naprawdę dobrze cenowo (przynajmniej po sezonie), jest kameralny, nowy, a pokoje są bardzo wygodne. Nie ma śniadań, jest za to aneks kuchenny i tarasik (lub balkon), na którym można jadać spokojne własnoręcznie zrobione śniadania z widokiem na Albanię.
No i jest tu jeszcze czadowy basen z jeszcze bardziej niesamowitym widokiem, bo jest powyżej hotelu. Z leżakami pod drzewkami oliwnymi, przy zamkowym murze.
Ja się w tym miejscu zakochałam. Polecam i dla par i dla rodzin z dziećmi.
Trafiliśmy na pogodę… mieszaną. Mieliśmy pecha, bo i wcześniej i później było pełne słonce. Udało się jednak i skorzystać z kąpieli w morzu i basenie i spokojnie powłóczyć po okolicznych ścieżkach i szlakach. Mąż wybiegł na pobliską górę z klasztorem, ja delektowałam się spokojem, audiobookiem i niesamowitym spektaklem, jaki tworzyły chmury na niebie. Raz w deszczu przebiegaliśmy do restauracji, raz wygrzewaliśmy się na gorących kamyczkach. Były pioruny i była tęcza wchodząca do wody. Wszystko ma swój urok.
Tu zamieniłam się na chwilę w grecką boginkę 🙂
Samo Kassiopi okazało się być takim miasteczkiem, jak sobie wymarzyłam. Rano w kafejkach turyści, głównie brytyjscy, zajadają śniadanie i długo piją kawę. Potem zaczyna się ruch, bo dojeżdżają autobusy i turyści wpadający tylko przejazdem. Wciąż jest jednak w miarę spokojnie. W porcie można przysiąść na ławeczkach, uliczkami przemykają greckie babcie do supermarketu na zakupy. Jest trochę sklepów z pamiątkami, trochę z pięknymi ciuchami i biżuterią, no a najważniejsze – jest pysze jedzonko! Ja na wyjazdach przechodzę bardziej na kuchnię wegetariańską, aby móc się nacieszyć lokalnymi smakami. Uwielbiam takie smakowanie podróży!
Okolice są niezwykle malownicze!
Ach, jaka to była pyszna tarta cytrynowa! Z widokiem na ruiny zamku.
Widok na Kassiopi z zamku. (Sam zamek nie specjalnie wart uwagi)
Grecki grillowany ser z konfiturą pomidorową i jedno z pysznych śniadanek z widokiem na Albanię.
Och, to było pyszne – sałatka dakos – pomidory, feta i oliwa na czerstwej bułce. Niby nic, a niebo w gębie.
Ostatni dzień poświęciliśmy na zwiedzenie samego miasta Korfu. Lot mieliśmy dopiero wieczorem, zebraliśmy się więc rano na autobus i udaliśmy się zobaczyć co tam ciekawego. Pamiętajcie, że nie musicie autobusem dojeżdżać do dworca, bo zatrzymuje się on wcześniej w centrum.
Miasteczko jest stare i piękne. Można błądzić wąskimi uliczkami i nasycić się południowym klimatem, ale… No niestety jest „ale”. Samo centrum było tak przepełnione turystami, że ledwo się dało przejść. A byliśmy po sezonie. Nie wiem doprawdy jak to funkcjonuje w szczycie ruchu turystycznego. Wypiliśmy więc kawę, przekąsiliśmy coś i uciekliśmy ku morzu. Tutaj bardzo polecam wejście na imponującą cytadelę zbudowaną przez Wenecjan, a używaną choćby przez Anglików, którzy niegdyś objęli wyspę swym protektoratem. Jeśli wdrapiecie się na najwyższy tu punkt, na dosyć sporą górkę, zachwyci Was wspaniały widok na miasto.
Widok z cytadeli.
Widok na cytadelę 🙂
I znowuż uciekliśmy przed tłumami i jakże dobrze zrobiliśmy! Wybraliśmy się deptakiem wzdłuż morza, w okolice miejsca, gdzie spędziliśmy pierwszą noc. Jest tam piękny młyn, uroczy park i miejsce, gdzie można wskoczyć do wody (co też uczyniliśmy, bo wróciły upały).
Ale jest też tu coś lepszego! W parku wzdłuż deptaku jest masa knajpek – ot, stolików wśród zieleni. W każdej podają przysmaki kuchni greckiej (w rozsądnych cenach) i chyba dobrze to robią, bo większość jedzących to byli właśnie Grecy. Turystów malutko, niewielu tu dociera. Tam też była przepyszna musaka, a dla mnie – faszerowane warzywa. Pycha! Drzewa nad nami, słonce prześwitujące przez liście, widok na morze, Grecy dookoła, szum wiatru, woda morska we włosach. Bajka.
No, a stąd, to już spacer tylko na lotnisko i do domu…
Pojedziecie?
Daję też znać, że sporo ofert wakacji na Korfu znajdziecie na stronie ITAKI.
Wpis powstał dzięki miłej współpracy sponsorskiej.
Bo czasem trzeba zacząć od początku. Tak jakby… A zwłaszcza wtedy, jak przychodzi pora zrobić sobie w miarę aktualne zdjęcia, bo loczki się zrobiły 🙂 I kiedy na nowo trzeba rozruszać się zawodowo…
Tak i zrobiłam na Facebooku i Instagramie takie nowe początkowe posty, które można przypiąć i do których można zapraszać świeżo przybyłych obserwatorów i klientów.
A jak już zrobiłam te posty tam, jak już tych kilka zdjęć sobie cyknęłam, to i tu wrzucam.
Jeśli więc jeszcze mnie nie znacie – oto kilka słów O MNIE!
Po pierwsze – witaj w moim świecie!
Co takiego u mnie znajdziesz?
Niestety, ale pomimo wszystkich mądrości speców od sociali, nie umiem zamknąć się w jednej niszy. Za dużo rzeczy mnie cieszy i inspiruje. Choć i tak udało mi się rozdzielić jedną z nich i moje wytwory graficzne znajdziesz na drugim profilu instagramowym @lilicreative.pl (główny to @lilinatura)
Czym się zatem zajmuję?
Odnajdywaniem piękna i magii w codzienności!
Tworzeniem przepisów na słodycze kosmetyczne i kosmetyki naturalne (wiele z nich zawarłam w mojej książce Cukiernia kosmetyczna);
Naturalną pielęgnacją i alchemią natury;
Prowadzeniem najfajniejszych (zdaniem uczestników!) warsztatów tworzenia słodyczy kosmetycznych i kosmetyków naturalnych (więcej znajdziesz na LiliGarden.pl);
Kuchnią roślinną antyrakową – czyli tym co pyszne, a przy tym wspomaga profilaktykę i leczenie;
Fotografią produktową – moją specjalnością są marki stawiające na naturę;
Inspirowaniem – moje zachwyty, piękne znaleziska i przepisy publikuję na blogu LiliNatura.pl;
Tworzę grafiki, identyfikacje wizualne, ilustracje i kolaże – zapraszam do portfolio LiliCreative.pl
Poza tym ulegam zauroczeniom, śnię na jawie, a nocami wgapiam się w gwiazdy i księżyc!
Kocham czereśnie, Włochy, zachody słońca, przytulanie, wiatr we włosach, zapach bzów, wieczorne seansy Przyjaciół z mężem i pływanie w ciepłym morzu;
A najmocniej kocham moje dwa kwiatuszki – jestem mamą Róży i Lilii I psią mamą psiej staruszki Misi!
Zapraszam do mojego świata!
I jeszcze słowo o moich warsztatach słodyczy kosmetycznych i kosmetyków naturalnych
Czym są?
To moje autorskie warsztaty, które prowadzę już od 15 lat. Specjalizuję się w słodyczach kosmetycznych czyli kosmetykach, które wyglądają jak słodycze lub składają się ze słodkich składników. Mam też liczne programy skupiające się na naturalnej pielęgnacji oraz proponuję warsztaty tematyczne np. świąteczne, afrodyzujące czy oparte na piwie.
Warsztaty to wspaniały, wesoły, kreatywny czas, który pozwala na integrację w swobodnej i twórczej atmosferze. Moje uczestniczki twierdzą, że to najwspanialsze warsztaty, w jakich uczestniczyły. Odnajdą się tu także panowie, którzy zawsze się rozkręcają. Mamy też specjalne propozycje dla rodzin i dzieci.
Każdy warsztat to spora dawka praktycznej wiedzy i ciekawostek ze świata naturalnej pielęgnacji, aromaterapii i ziołolecznictwa. To porady do wykorzystania na co dzień i life hacki, które w naturalny sposób wspierają nasz organizm. To także oczywiście tworzenie własnych kosmetyków, które każdy uczestnik dopasowuje do swoich potrzeb i preferencji. Jest kolorowo, inspirująco i pachnąco!
Jak zorganizować warsztaty?
Dojeżdżamy do Was na terenie całego kraju – tam gdzie organizujecie spotkanie, event, piknik itp.! Dopasowujemy się do potrzeb eventu i wielkości grup. Oferujemy standardowe warsztaty 2-godzinne, ale także na przykład otwarte stoiska warsztatowe czy serie krótkich warsztatów.
Zapraszam na warsztatową stronę LiliGarden.pl oraz do kontaktu mailowego na adres lilinatura@lilinatura.pl. Bardzo proszę o informację w mailu na temat planowanej lokalizacji warsztatów, ilości uczestników i ewentualnych specjalnych wymaganiach. W niedługim czasie odeślę ofertę z dokładnymi kosztami i proponowanymi programami warsztatów. Każda wycena dopasowana jest do konkretnego zapytania i zależy od wielu czynników, jak choćby dojazd, konieczność nocowania czy niezbędna ilość osób do obsługi.
Ach, trochę naszych realizacji znajdziesz w wyróżnionych relacjach na Instagramie – TUTAJ! Zajrzyj!