Sycylia na 3 dni w lutym czyli pociągiem wokół Katanii

Wyrwaliśmy się na małą włóczęgę. We dwoje tylko, bez dzieci. Na chwilę jeno, na trzy noce raptem. A jakie to było dobre dla głowy! Mam teraz mocno stresujący czas i trzeba przyznać, że ten mały wypad na Sycylię naprawdę dobrze mi zrobił. Już samo jego planowanie było niezwykle relaksujące. I wciągało, i pomagało oderwać myśli. A prawie do ostatniej chwili nie byliśmy pewni czy pojedziemy…

Ale pojechaliśmy! I było tak super, że może i Was zainspiruję do podobnej wyprawy. Bo to niby tylko trzy noce… a ja nazwałam je turnusem rehabilitacyjnym dla skołatanych nerwów. Wakacjami dla głowy, nie dla ciała (bo nachodziliśmy się za wsze czasy). I nawet to pisanie teraz, to obrabianie i wybieranie zdjęć przynosi sporą dawkę ukojenia. Zwłaszcza, że za oknami nadal zima…

Ale do rzeczy!

Kiedy planowałam ten nasz mały turnus, posiłkowałam się oczywiście internetem i blogami wszelakimi, opisującymi południową Sycylię. Pomogły mi bardzo! Wiem też, że i Wam pomagały moje relacje z podobnych wypadów do Wenecji czy Barcelony. Tak i teraz zaproponuję Wam program takiego 3-dniowego wyjazdu, który obmyśliłam na podstawie wyczytanych informacji i porad osób, które już tam były. Powiem nieskromnie, że stworzyłam program naprawdę fajny na taki czas – można sporo zobaczyć, ale też spokojnie się powłóczyć i pokosztować sycylijskich smaków.

Dojazd i transport – pociągi na Sycylii

Bilety na lot Ryanair do Katanii kupiłam jakieś dwa miesiące temu. Kosztowały nas po 340 zł na osobę w dwie strony. Oczywiście można taniej – trzeba polować na promocje!

Mieliśmy dwie opcje podróżowania po Sycylii – wynajętym samochodem lub pociągiem. Zdecydowaliśmy się na tę drugą. I powiem Wam, że bardzo się cieszę z tego wyboru. Patrząc na to, jak jeżdżą tamtejsi kierowcy, jak wąskie i strome potrafią być uliczki, jak mało miejsc do parkowania i jak ciasne one są, to mam wrażenie, że darowaliśmy sobie masę stresu. Praktycznie każdy mijany samochód był nieźle porysowany, parkingi potrafią też sporo kosztować. Być może zjechalibyśmy samochodem inne ciekawe miejsca, ale naprawdę się cieszę, że wybraliśmy pociągi. Tym bardziej, że działają świetnie, są prawie puste (przynajmniej o tej porze roku – przełom lutego i marca), pokonują trasy w takim samym czasie, jak samochód. No i koszt wyszedł mniejszy niż gdybyśmy pożyczali auto.

Jeszcze przed wyjazdem, wieczór wcześniej, kupiłam bilety online na stronie Trenitalia – były to bilety w jednej z promocji – 3-dniowe za 29 euro na osobę (jest też taka na 5 dni po 49 euro). Jest to naprawdę dobra cena i wychodzi sporo mniej, niż przy kupowaniu każdego biletu z osobna. Cena dotyczy dorosłej osoby, dla dzieci są tańsze. Więcej o tej promocji TUTAJ (wcale nie łatwo ją znaleźć, jak się o niej nie wie). Aby kupić bilet ITALIA IN TOUR ADULTO 3 GIORNI – na stronie głównej Trenitalia możecie sobie zmienić język na angielski, następnie zamiast wpisywać skąd dokąd jedziecie, kliknijcie poniżej w „Other/Best Price” i w „Advanced search”. Następnie wybierzcie zakładkę „Offers and regional services” i tam gdzie jest „Type” z listy wybierzcie ten właśnie bilet. Zaznaczacie ile osób jedzie i od kiedy mają być ważne. Bilety działają od konkretnego dnia na trzy dni. Musimy wpisać dane osób podróżujących, bo teoretycznie należy pokazywać konduktorowi i bilet i dokument tożsamości. Bilet obowiązuje na pociągi regionalne – dokładne info w powyższym linku (jest po włosku, jeśli nie czytacie w tym języku, wrzućcie sobie w translator, bo nie widziałam tu angielskiej strony). Opisuję to tak dokładnie, bo sama nie znalazłam wcześniej takich konkretnych informacji i się troszkę nakombinowałam.

Na stronie Trenitalia możecie też sprawdzić sobie godziny odjazdów pociągów.

Pogoda, co zabrać i ceny

Odwiedziliśmy Sycylię na przełomie lutego i marca. Tuz przed naszym przylotem, odnotowano tam aż 25 stopni. Niestety akurat nadciągnął front chyba na większą część Europy. U nas spadł śnieg, na Sycylii temperatury spadły do kilkunastu stopni. Prognozy straszyły, że będzie tak cały wyjazd, że będzie pochmurnie i deszczowo… I nie było! Tam chyba nie ma co ufać prognozom, bo one potrafią się zmienić w przeciągu kilku godzin o 180 stopni. Pierwszy dzień, owszem, coś pokropiło i niebo było usłane chmurami. W nocy jednak przyszła wielka burza, nad ranem jeszcze coś tam pokropiło i faktycznie było chłodniej, ale potem już wiosna wybujała, słońce wyszło i zrobiło się bardzo przyjemnie. Większość czasu chodziliśmy w krótkich rękawkach lub w bluzach.

Zdecydowaliśmy się kupić bilety tylko z bagażem podręcznym. Spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i znowuż – uważam, że był to świetny wybór. Daje to bowiem ogromną swobodę podróżowania. Nic za sobą nie wleczemy, nic nie targamy, nic nas nie spowalnia. Można spokojnie wchodzić te 530 metrów pod górę!


Przy okazji muszę tu pochwalić moich dwóch całkiem nowych przyjaciół podróżnych! Zobaczcie na zdjęciu powyżej. Pierwszy to soft shell Femi Stories – i szalenie praktyczny i śliczny. Sprawdził się idealnie. Wieczorami i o poranku osłaniał od wiatru i tego pierwszego deszczu, a kiedy się robiło cieplej, po prostu wiązałam go w pasie. Drugi mój nowy przyjaciel to torbo-plecak Dzieńdobry. Jestem typem preferującym torby, kiedy się jednak dużo chodzi, to praktyczniejszy jest plecak. A tu mamy jedno i drugie! I jeszcze rozmiar dobry do samolotu, wszystko wchodzi i deszcz się tego nie ima. Cudo! I to nie jest wpis sponsorowany, żeby nie było.

Co do cen – to ile wydacie zależy oczywiście tylko od Was. Mogę jednak powiedzieć, że ceny są umiarkowane jak na wakacyjną destynację. Sporo zależy od lokalizacji. I choćby – za dwie kawy w samym centrum Taorminy, w kawiarni z ładnym widokiem, zapłaciliśmy 10 euro, a w małej, lokalnej knajpce, którą okupowali lokalsi w miasteczku Giardini Naxos, za dwie identyczne kawy, dwa wielkie rogale z kremem, ciastko pistacjowe i jeszcze 2-litrową wodę, daliśmy 9 euro. Pyszne makarony kosztują średnio 10-17 euro. Za noclegi płaciliśmy od 230 do 300 zł – rezerwowałam na Booking.com.

Program na 3 dni

Tak więc wymyśliłam to w skrócie tak: dzień pierwszy – Taormina, nocleg w Castelmola, dzień drugi – Syrakuzy, dzień trzeci – Katania.

NOCLEGI

  1. Castelmola – małe B&B w uroczej, zawieszonej wysoko na skałach miejscowości – przytulny pokoik z zapierającym dech w piersiach widokiem na morze, dachy Taorminy, góry i Etnę (nam się akurat chowała za chmurami), pyszne śniadanie z tym samym widokiem w restauracji właścicieli – LINK
  2. Syrakuzy – B&B w samym centrum zabytkowej wysepki Ortigia, wszędzie blisko, pokoje śliczne, my mieliśmy tarasik na wewnętrzny dziedziniec, ciekawostką był osobny prysznic i osobna reszta część łazienki, śniadanie w formie vouchera do położonej na dole knajpki, a tam pyszny croissant z szynką i rukolą, świeżo wyciskany sok z pomarańczy i kawa – jedzone na placyku – super – LINK
  3. Katania – nastrojowy pokój z łazienką i widokiem na Etnę – był częścią pięknie odnowionego mieszkania w starej kamienicy, bardzo klimatyczne miejsce, ale uwaga – tylko ten jeden pokój ma prywatną łazienkę. Tu nie mieliśmy śniadania – jechaliśmy rano na samolot, ale jest możliwość zrobienia sobie kawy i herbaty – LINK

A tak wyglądało to dokładniej!

Lądujemy o 9 rano w Katanii. Udajemy się na lotniskowy dworzec Catania Fontannarosa (trzeba podjechać autobusem za 1 euro, autobusy stoję po lewej stronie od wyjścia z terminala – pytajcie u kierowców, które dokładnie tam jadą, my zapytaliśmy pierwszego i już jechał). O 10:04 mieliśmy pociąg do Taorminy-Giardini. Giardini Naxos to miejscowość wypoczynkowa położona nad morzem tuż jakby pod Taorminą. Sama Taormina leży na klifie – na skałach powyżej. Najpierw poszliśmy sobie na spacer nacieszyć się morzem i wypić kawę. Pogoda była sztormowa, ale było po prostu – pięknie!


Do Taorminy można podjechać autobusem spod dworca za, zdaje się, 2 euro. My jednak zdecydowaliśmy się wyjść na górę na piechotę. I to nie tylko do Taorminy, a jeszcze wyżej – do naszego miejsca noclegu, do Castelmola. Nie jest to opcja dla wszystkich, bo trzeba pokonać pod górę, dosyć stromo, 530 metrów. Ale warto! O jej, jakże warto! Do Taorminy prowadzi ścieżka, znajdziecie ją w googlach. Już tam jest pięknie. Potem przerwa na samą Taorminę, na pobłądzenie w uliczkach, na dobry obiad i dalej pod górę. I tam to dopiero jest bajka! Ta ścieżka nazywa się drogą Saracenów – Via dei Saraceni. Wyczytałam o niej na TYM blogu i od razu wiedziałam, że to właśnie tam trzeba pójść. Na tym podlinkowanym blogu dowiedziałam się też o miejscowości Castelmola i też od razu wiedziałam, że tam chcę spędzić noc. Jest to bowiem iście magiczna mieścina. Maleńka, zawieszona na skałach, z widokiem na morze, góry (na Etnę też, ale była za chmurami) i na dachy Taorminy. Ma niezwykły bajkowy klimat. Zwłaszcza teraz, po sezonie, kiedy jest mało turystów, trochę miejscowych, kiedy wieczorem pijesz piwko i zajadasz tosty w ostatniej czynnej knajpce na głównym placyku i wyglądasz przez okno na zapierający dech w piersiach widok. Nocą widać nawet światła Kalabrii! Takie to nierzeczywiste. A potem widzisz ten sam widok z balkonu swojego pokoju i z nim się również budzisz. I nie możesz się nadziwić, jakie to wszystko piękne i nierealne. I to śniadanie przygotowywane tylko dla nas, bo byliśmy tu jedynymi gośćmi. Sok wyciśnięty z czerwonych pomarańczy, omlet, tiramisu, pyszna kawa. Znowu z tym widokiem. Byłam zachwycona!


Po nocnej burzy, z rana trochę pokropiło, ale kiedy schodziliśmy ta samą ścieżką, wyszło słońce i sprawiło, że było jeszcze piękniej. Stoki pokrywały opuncje i wiosenne kwiaty, drzewa migdałowe były także pełne kwiecia, po wzgórzach wędrowały cienie, słychać było odległe stado owiec. I ten lazur morza!

Oczywiście do Castelmola można także wyjechać autobusem z Taorminy, nie trzeba wchodzić. Sama, kiedy zobaczyłam gdzie to mamy wyjść, poszłam sprawdzić te autobusy… Ale na szczęście zmieniłam zdanie i poszłam. I pomimo późniejszych zakwasów w nogach po wchodzeniu i schodzeniu, byłam naprawdę przeszczęśliwa.


Sama Taormina także zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Troszkę się jej bałam, bo czytałam, że tam mocno komercyjnie i są tacy, co się zawiedli. Może w letnim upale, wśród tłumów turystów to gorzej wygląda. Teraz było uroczo, klimatycznie i spokojnie. I naprawdę pięknie. Najbardziej do serca przypadł mi park. Chyba nie dużo osób tu trafia, bo było prawie pusto. A to błąd! Bo wygląda on jak śródziemnomorski ogród jakiegoś pałacu. Są tu niezwykłe budowle, eksponaty wszelakie, jak w muzeum, jest plac zabaw dla dzieci i siłownia dla dorosłych. I jest alejka z widokiem na morze, przy której spędziłam cudowną godzinkę.


Z Taorminy zeszliśmy na dół, na pociąg do Syrakuz (rozkłady znajdziecie na stronie Trenitalia). I to już zupełnie inna bajka. I nieco prawdziwsze oblicze wyspy – zaczynają się śmieci! W Syrakuzach najpiękniejsza jest wysepka Ortigia ze starym miastem i to tam się zatrzymaliśmy. Ma swój niewątpliwy urok. Można błądzić po wąskich uliczkach z knajpkami i sklepikami i co chwilę lądować nad morzem. Można pójść na zachód słońca i napić się migdałowego winka. Można zajadać się pistacjami pod wszelkimi postaciami – w makaronie jako pesto, lodami pistacjowymi, canolli z pistacjami i ricottą, arancini tj. smażonymi kulkami ryżowymi z pistacjami i boczkiem (pycha!), pizzą z pistacjami. Tutaj, w Syrakuzach, ale w tej nowszej ich części, udało mi się też w końcu spróbować makaron cacio e pepe – z serem i pieprzem. Tak prosty, a tak pyszny! No i nie mogę nie napisać słowa o pomarańczach! Sprzedają je tu na straganach i są to najsłodsze pomarańcze świata!


Nazajutrz popołudniu pojechaliśmy znowuż pociągiem do Katanii. Czytałam, że jest pełna śmieci. I faktycznie tak jest. Nie wywołała jednak negatywnych odczuć. To miasto niewątpliwie ma coś w sobie. Te monumentalne budynki, kościoły i teatry – wszystkie one wyglądają jakby ktoś lub coś obdarł je z ich świetności i pozostawił w tych odcieniach brązu i szarości. Pomimo tego dumnie czuwają nad tętniącym życiem miastem. A na środku głównego placu stoi… słoń 🙂 Zjadłam tutaj przepyszny makaron alla norma – znowuż nic skomplikowanego, ot pomidory, bakłażan i ser… a jakie to dobre! A rano obudził nas widok na skrzącą się w blasku wschodzącego słońca Etnę! I już trzeba było udać się na lotnisko i wrócić do codzienności.

Sycylia ma różne oblicza. Nam udało się je jeno liznąć. Ale ten smak jest niezapomniany, tak intensywny i ciepły. No a poza tym, uwielbiam to uczucie, kiedy padasz po całym dniu, wysmagana wiatrem od morza, słońcem i emocjami, kiedy doświadczasz tak dużo w tak krótkim czasie, kiedy chłoniesz każdą sekundę, każdy widok, nawet ten, którego nie chcesz fotografować, każdy smak, zapach… Chyba wiecie, o co mi chodzi 🙂

Facebook