Wprawdzie studia skończyłam już niestety dłuższy czas temu, jednak temat moich wakacyjnych prac ostatnio wrócił do mnie kilka razy. Pomyślałam więc, że warto podzielić się z Wami moimi doświadczeniami w tym względzie. Mam nadzieję, że zainteresują zwłaszcza studencką brać. Mamy marzec, wakacje zbliżają się wielkimi krokami, najwyższa więc pora pomyśleć o jakiejś ciekawej pracy na lato. Skorzystać warto, bo trzy miesiące wakacji to jednak… aż trzy miesiące wakacji!
Studiowałam dziennie, mieszkałam z rodzicami, nie musiałam więc pracować w trakcie semestrów. Pracowałam regularnie jedynie na piątym roku. W każde lato jednak starałam się robić coś, po pierwsze ciekawego, po drugie – przynoszącego trochę grosza do mojej studenckiej portmonetki. Co roku kończyło się na czymś innym, jednak każdą z tych prac uważam teraz za wspaniałą przygodę. A chyba nie ma lepszego czasu w życiu na takie przygody, niż właśnie okres studiów.
Kiedy kończyłam pierwszy rok, akurat otwierały się dla nas zachodnie rynki pracy. To był ten pierwszy boom na wyspy, jeszcze nie było tam aż tak dużo Polaków jak rok – dwa lata później. Warto więc było spróbować. Wybrałyśmy z koleżanką Irlandię – bo to takie romantyczne miejsce, legendarne wręcz, w sam raz dla studentek geografii. No, a poza tym koleżanka, z którą jechałam, miała jakichś znajomych znajomych siostry w miasteczku o nazwie, której nie umiałyśmy wypowiedzieć, u których mogłyśmy się chwilę zatrzymać na początek. Wyjechałyśmy więc całkowicie podekscytowane z walizkami warzącymi tonę, bo wypełnionymi konserwami, kupionymi przez rodziców w ilościach hurtowych (całe wakacje je jadłam…). Szczęście uśmiechnęło się do nas po tygodniu poszukiwań pracy, całkowicie przypadkowo. Wypełniałyśmy jakieś aplikacje o pracę w centrum handlowym i podeszła do nas pewna pani, która przedstawiła się jako żona właściciela supermarketu w miasteczku oddalonym o 20 km. Szukał on podobno właśnie nowych osób do pracy. Pani poleciła, abyśmy przyjechały tam następnego dnia na rozmowę. No to pojechałyśmy. Było wprawdzie trochę zamieszania, bo pani zapomniała poinformować kierownictwo marketu, ale się udało. Dostałyśmy pracę w supermarkecie wraz z możliwością zamieszkania w domu pracowniczym na przeciwko z dwoma Litwinkami i Portugalczykiem. To były wspaniałe wakacje, w magicznym miejscu na wybrzeżu Irlandii, pośród wspaniałej przyrody, w naprawdę fajnym towarzystwie.
Rok później, z dwojgiem innych znajomych wybraliśmy się również w ciemno w inną część wyspy. Po tygodniu jednak zdecydowaliśmy wyruszyć do znajomych do Anglii, którzy dosyć szybko znaleźli pracę. Ruszyliśmy więc autostopem (i promem oczywiście) i wylądowaliśmy z całkiem sporą grupą przyjaciół na polu campingowym, w sadzie, pod namiotami. Mieliśmy na te kilka osób do dyspozycji jedną małą przyczepkę z czajnikiem i tosterem 🙂 To akurat była fajna sprawa. Gorzej, że ostatecznie skończyliśmy pracując w fabryce mrożonego indyjskiego jedzenia dla Tesco, po 12 godzin, od 4 rano. I to było już okropne, choć, nie powiem, całkiem w sumie zabawne. Niestety te wakacje zniszczyły mi kręgosłup, który szwankuje do tej pory…
To był ostatni rok kombinowania z pracą w ciemno. Na kolejne wakacje wymyśliłam sobie staż w hotelu SPA (to była moja specjalizacja na studiach), za granicą oczywiście. Zaplanowany i zorganizowany. Pisałam Wam już o tym w TYM poście. Przypomnę więc, że po prostu pewnego dnia przysiadłam do komputera i zaczęłam wysyłać zapytania do obiektów na całym świecie. Ostatecznie otrzymałam 4 zaproszenia na takie praktyki – do Indii, Nowej Zelandii, Polinezji i Włoch. Wybrałam te ostatnie (więcej o tym we wspomnianym poście) i spędziłam 3 miesiące w luksusowym hotelu położonym na plaży, mieszkając w jednym z hotelowych pokoi, pracując 5 dni w tygodniu po 8 godzin w hotelowym SPA i do tego otrzymując jeszcze całkiem fajne kieszonkowe.
W kolejne wakacje zdecydowałam się zostać w kraju i tutaj coś niecoś zarobić na wrześniową wyprawę do Chin. Dostałam pracę w hostelu w centrum Krakowa. Całkiem przyjemną. Miała jednak dosyć dużą wadę – to był hostel bardzo imprezowy, właścicielom zależało na tym, aby personel sporo imprezował z gośćmi, co akurat przychodziło mi z trudem. Z hostelem rozstałam się więc bez przykrości. A na następne lato i, jak się okazało, na cały rok, znalazłam sobie świetny hostel na Kazimierzu, nieco spokojniejszy, w którym świetnie się odnalazłam i który wspominam z sentymentem.
Tak zakończyłam swoją studencka karierę, żadnego z tych ciepłych lat młodzieńczych nie żałując (poza zniszczonym kręgosłupem…). Żałuję jedynie, że nie wkręciłam się kiedyś w inny wakacyjny pomysł, który z kolei wykorzystał mój mąż. Grupa znajomych z liceum spędzała wakacje na Lazurowym Wybrzeżu, pracując na jachtach – albo dorywczo, myjąc je, gdy stały w portach, albo na nieco dłużej, jako personel pokładowy. Akurat na południu Francji jachtów nie brakuje, nieraz naprawdę bogatych, pracy więc było sporo. Co więksi szczęściarze pozostali, pływając tak na jachtach, nawet nieco dłużej, na pół roku, rok. Większość jednak pozostawała tam jedynie w lecie, śpiąc na plaży i co rano objeżdżając pobliskie mariny w poszukiwaniu pracy. Fajnie, prawda?
Pomna na swe doświadczenia, mogę kilka rzeczy poradzić Wam, studentom. Po pierwsze – odważcie się! Wiem, że to czasami jest największa bariera w przypadku wyjazdów zagranicznych. Sporo osób wróci bez sukcesów, ale na pewno, naprawdę, warto spróbować. Musicie tylko sobie na spokojnie temat przemyśleć i dostosować wakacyjną pracę do charakteru. Zastanówcie się, czy ma to być coś całkowicie szalonego, przygoda połączona z zarabianiem czy chcielibyście już zdobyć pewne doświadczenie kierunkowe. Czy warto stresować się za granicą, z dala od domu? Czy nie lepiej poszukać czegoś we własnym mieście, albo nad polskim morzem? To ważne – nic na siłę, nic na przekór sobie. Szkoda tych trzech miesięcy lata.
Jeśli zdecydujecie się wyjechać i nie jesteście typem poszukiwacza przygód, który jeździ w ciemno, poszukajcie pracy wcześniej. Wierzcie mi – znacznie lepiej jedzie się na coś pewnego! Zwłaszcza, że mamy teraz sporo możliwości wyszukania ciekawych ofert. Przygotujcie sobie porządne cv w języku angielskiem. Jeśli nie macie doświadczenia i żadnej pracy na koncie, wpiszcie wszystko to, co dobrze o Was świadczy, udział w organizacjach, przedsięwzięciach, pasje, umiejętności. Ważne, aby czytelnie, poprawnie językowo i z porządnym zdjęciem. A potem – wysyłajcie maile! Gdzie się da! Gdzie Was internet zaprowadzi. Bo co to szkodzi? Najwyżej odmówią lub nie odpiszą. A a nuż traficie na jakąś ciekawą ofertę!
Jeśli jednak postanowicie zostać w kraju, bardzo polecam hostele. To taka praca połączona z wakacjami. Tam się zawsze dużo dzieje, zawsze się pozna kogoś nowego, porozmawia, poćwiczy język. Panuje atmosfera iście urlopowa, ludzie są pozytywnie nastawieni. Obowiązków zazwyczaj bardzo dużo nie ma lub można je szybko ogarnąć. Zarobki niestety nie specjalne, ale mi w zupełności wystarczały.
Jakie są Wasze doświadczenia z wakacyjnymi pracami studenckimi? Wyjeżdżaliście? Może Wy też macie ciekawe porady dla studentów?