Post miał być dzisiaj zupełnie inny. Miały być wakacyjne triki kosmetyczne. I będą! Nie uciekną! Ale to jutro koniecznie na nie wpadnijcie!
Tymczasem muszę przyznać, że dopadło mnie dzisiaj jakieś takie większe zmęczenie, obniżka ciśnienia czy stres. Ciężko powiedzieć co dokładnie, ale zamiast pisania kosmetycznych porad wybrałam piwko i Seks w wielkim mieście, który ostatnio co chwilę puszczają na jednym z tych kanałów, których nie rozróżniam z nazwy – TV6, TV4 czy Puls któryś… Nie ważne.
Donoszę uprzejmie i bez bicia, że serialu za dobrze nie znam. Nie oglądałam go wtedy, kiedy wszyscy go oglądali. Widziałam, i owszem kilka odcinków i nawet dwa filmy. I podobały mi się, bo to taki inny, magiczny, amerykański świat, lekka rozrywka, dużo kolorów i ładne ciuchy. Dopiero jednak teraz się wgłębiam i może troszkę bardziej dojrzale podchodzę do tematu. I muszę przyznać, że bohaterki, a w głównej mierze główna bohaterka, to wybitnie irytujące, wredne baby (no, może poza Charlotte), które mając około czterdziestki, zachowują się jak nastolatki. Tak, wiem, że w tym tkwi ich urok. Ale jednak…
Nie podoba mi się też ogólne nastawienie serialu do tematu dzieci. Zazwyczaj są dopustem boskim i złem koniecznym. Lub w ogóle ich nie ma. Dzisiaj, na przykład, Samantha powiedziała do Carrie coś w stylu: „wiesz, ile rzeczy można zrobić, nie mając dziecka?”. No wiem. Znacznie, znacznie więcej.
Niedawno brałam udział w półfinale konkursu Mocne strony kobiety magazynu Cosmopolitan. Opowiadałam już Wam, że każda uczestniczka odbywała rozmowę z jury, podczas której miała opowiedzieć o swoich mocnych stronach. Zastanawiałam się długo, o czym mówić. Ułożyłam sobie nawet w głowie plan, który zaczynał się mniej więcej od tego, że przede wszystkim jestem mamą. Cóż, taką mam córeczkę fajną, że chwalić się uwielbiam. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie wyszło zupełnie na opak. Pan psycholog tak mnie zakręcił, że po wymienieniu jako tako tego, czym się zajmuję, powiedziałam, że „niestety mam dziecko”… Chodziło mi o to, że nie poświęcam się w pełni mojej działalności, bo chcę być najlepszą mamą świata. A wyszło, jak wyszło. I tylko w powietrzu zawisło pytanie jury: niestety? Do teraz mnie to męczy.
Wiem ile więcej mogłabym dawać z siebie zawodowo, gdybym nie miała dziecka. Ile miałabym czasu. Tak… No, ale przecież też wiem doskonale, że wtedy najbardziej żałowałabym, że mamą nie jestem.
A jak Wy, drogie mamy kochane? Dajecie radę z czasem? Macie świadomość tego, ile mogłybyście zrobić, gdyby dzieci nie było? Czy wręcz przeciwnie?
PS Serial oglądać dalej lubię 🙂 A popołudniowe spacery z Różą uwielbiam!
PPS Poniżej – las i lato!